Kot w samolocie – przewóz pupili za granicę

Wybierając się na erasmusa od początku było dla mnie jasne, że albo jadę z Lolą, albo nie jadę wcale. Byłam o tyle w komfortowej sytuacji, że miałam 2 zaufane osoby, które oferowały opiekę nad nią w Polsce podczas mojego wyjazdu, jednak tak długie rozstanie (10 miesięcy) z moją kotką było dla mnie czymś niewyobrażalnym. Jesteśmy ze sobą bardzo związane, poza tym chyba każdy opiekun sądzi, że jedynie on jest w stanie zając się najlepiej swoim pupilem. Warto też wspomnieć, że kot to zobowiązanie na około 20 lat i decydując się na jego posiadanie musimy zdawać sobie z tego sprawę. Dając dom Loli stałam się za nią odpowiedzialna, zatem to czy moja kotka jedzie ze mną nie podlegało żadnym rozważaniom. Pozostało mi wtedy jedynie nabycie odpowiedniej wiedzy dotyczącej przewozu zwierząt za granicę oraz zorganizowanie najlepszej dla nas opcji.

W jaki sposób można przewieźć zwierzaka za granicę?

Wariantów jest kilka. Te najbardziej rozsądne, to moim zdaniem:

  • samochód;
  • zwierzęcy kurier;
  • samolot.

Ich podstawowe zalety i wady z perspektywy właściciela przedstawiam w tabelce:

samochód kurier samolot
plusy
  • zwierzak cały czas jest z nami
  • elastyczność daty wyjazdu
  • profesjonalna opieka
  • zwierzak cały czas jest z nami*
  • czas podróży
minusy
  • czas podróży
  • czas podróży
  • rozłąka z futrzakiem
  • sztywny harmonogram podróży

*Aby futro było cały czas z nami na pokładzie samolotu trzeba spełnić odpowiednie wymagania, o których poniżej. Tutaj jedynie wspomnę, że zwierzak ważący więcej niż 8kg wraz z klatką (wyjątek: pies przewodnik) oraz zwierzęta podróżujące do UK nie mogą być przewożone na pokładzie samolotu.

Zastanawiałam się nad dodatniem do tabelki także aspektu cenowego, jednak jest to bardzo indywidualna sprawa, zależy od tego jak daleko wybieramy się z naszym podopiecznym oraz od np. tego czy posiadamy własny samochód.

Przy samolocie nie dodałam elastyczności terminu ani do plusów ani do minusów, bo to też oczywiście jest zależne od tego dokąd wyjeżdżamy. W mojej sytuacji akurat dopasowanie daty wylotu było zależne ode mnie, ponieważ z Polski do Mediolanu jest kilka przelotów każdego dnia, a jedyna firma kurierska, którą brałam pod uwagę jeździ do Włoch jedynie raz w miesiącu, za to np. do Wielkiej Brytanii z częstotliwością kilku dni (co 5-6 dni z tego co zauważyłam w ich harmonogramie).

Warto też pamiętać o stresie jaki nasz pupil przeżywa w takiej sytuacji. To opiekun musi znać swojego zwierzaka i wiedzieć czy bardziej stresująca będzie dla niego rozłąka z właścicielem czy też długość podróży.

Po przeanalizowaniu wszystkiego ja zdecydowałam się na podróż samolotem. Na mojej decyzji przede wszystkim zaważyło to, że Lola była stale ze mną oraz że był to najkrótszy z możliwych czas podróży.

Jakie formalności należy załatwić aby przewieźć zwierzę za granicę?

Zależy to po części od opcji transportu oraz kierunku naszej podróży, ale w każdym wariancie nasz pupil musi posiadać:

  • mikroczip (post poświęcony czipowaniu zwierząt) – jest to wymagane przede wszystkim po to aby istniała pewność, że zwierzę które jest fizycznie z nami w trakcie podróży jest tym samym do którego należą dokumenty;
  • paszport – wydawany jest przez upoważnionych lekarzy weterynarii, koszt to około 50 zł;
  • szczepienie przeciwko wściekliźnie – wpisane do paszportu, wykonane po zaczipowaniu (aby mieć pewność, że ten konkretny zwierzak jest szczepiony). Pierwsze szczepienie przeciwko wściekliźnie można wykonać, po ukończeniu 12 tygodni życia i nabiera ono ważności po 21 dniach (zatem najwcześniej legalnie można wywieźć za granicę zwierzę, które ma 15 tygodni), jeżeli kolejne szczepienie zostanie zrobione w terminie (jest ważne rok), to wtedy nie obowiązuje już okres karencji.

Inne często wymagane formalności (są one obowiązkowe przy transporcie samolotem oraz u dobrych kurierów zwierzęcych):

  • odrobaczanie – wykonane maksymalnie 48 godzin przed wyjazdem;
  • badanie kliniczne – stwierdzające, że zwierzę nie wykazuje żadnych objawów chorób i jest w stanie kwalifikującym je do planowanego przewozu, wykonane również maksymalnie 2 doby przed podróżą.

Na obie te rzeczy są specjalnie wydzielone karty w paszporcie, a więc nie potrzebujemy żadnych dodatkowych papierków.

*Każdy kraj może mieć własne dodatkowe wymagania, przy planowaniu podróży należy poszukać szczegółowych przepisów dotyczących państwa, do którego wyjeżdżamy.

Jaki transporter wybrać na podróż?

W przypadku przejazdu samochodem należy pamiętać o tym, aby kot całą podróż spędził zamknięty w transporterze, który jest odpowiednio zabezpieczony pasami. Najlepiej, aby transporter był plastikowy i na tyle duży żeby kot mógł w nim swobodnie stać, obrócić się i leżeć. Jeżeli jednorazowo przewozimy więcej zwierząt, każde z nich powinno mieć osobny transporter. Kot przebywający poza transporterem w trakcie jazdy może się gdzieś zaklinować, przestraszyć się i wskoczyć np. na kierowcę lub zaplątać się w pedały. Jest to niebezpieczne zarówno dla zwierzaka jak i innych użytkowników ruchu drogowego.

Kurierzy zazwyczaj mają samochody przystosowane do przewozu zwierząt i są one wyposażone w odpowiednie klatki, co za tym idzie zwierzak nie potrzebuje dodatkowego transportera.

W samolocie wielkość transportera zależy od linii lotniczych, a nawet od konkretnego modelu samolotu. Rodzaj transportera jest także uzależniony od opcji jaką lecieć będzie nasz pupil. Są one dwie: na pokładzie lub w luku bagażowym. Na pokładzie mogą lecieć zwierzaki wraz z opiekunem, które z transporterem ważą mniej niż 8 kg (wyjątkiem jest pies przewodnik). W takim przypadku transporter musi mieścić się pod siedzeniem pasażera przed nami. Z mojego doświadczenia wynika, że lepiej w tym przypadku wybrać transporter – torbę, która jest wykonana z miękkiego materiału i może delikatnie przekraczać wymiary, aby zwierzę miało większą swobodę, jednak w razie konieczności mieć możliwość jej zgięcia, żeby zmieściła się w przepisowym rozmiarze. Dokładne wymiary należy sprawdzać na stronie naszego przewoźnika. W przypadku przewozu w luku bagażowym transporter musi spełniać wymogi określone przepisami Międzynarodowego Stowarzyszenia Transportu Lotniczego (IATA). Wymiary w tym przypadku są także zależne od modelu samolotu, zwierze musi mieć w nim swobodę poruszania się, ma posiadać pojemnik z jedzeniem oraz wodą, wentylację co najmniej z 3 stron oraz być wykonany z włókna szklanego, metalu, sztywnego tworzywa sztucznego, siatki metalowej, litego drewna lub sklejki, bez doczepionych kółek, do tego ma być czysty, szczelny, dobrze zamknięty i wyłożony chłonnym materiałem.

Czy polecam jakiegoś kuriera zwierzęcego?

Przygotowując się do naszej pierwszej zagranicznej podróży zrobiłam dość duży research wszystkich opcji. Jeśli chodzi o firmy kurierskie, choć z ich usług nie korzystałam, to rozmawiałam z kilkunastoma klientami (w tym z osobą, która jechała z nimi jako pasażer – w przypadku kiedy mają miejsce, za dodatkową opłatą opiekun zwierzaka może z nimi jechać) firmy Linora, oraz śledzę jej działalność. Jest ona bardzo profesjonalna, zawsze co najmniej jeden z kierowców jest technikiem weterynarii. Jeżeli miałabym kiedyś skorzystać z przewozu mojego zwierzaka kurierem, to zaufałabym właśnie im.

Jak przygotować zwierzaka do podróży? / przydatne porady

Przede wszystkim NIE podajemy żadnych leków uspokajających, zachowanie zwierzaka po nich odbiega od normy i nie jest się w stanie zauważyć niektórych objawów choroby, poza tym mogą także wywołać niepożądane reakcje w organiźmie.

Jedyną formą „uspokajającą” jaką polecam są obroże feromonowe, które imitują feromony wytwarzane przez kotkę w okresie macierzyństwa.

Dobrym pomysłem jest wyłożenie spodu transportera chłonącymi wilgoć matami, których używa się podczas uczenia szczeniaka czystości, można je dostać bez problemu w sklepach zoologicznych. Polecam te posiadające taśmę na bokach. W razie wypróżnienia się zwierzaka, mata zabezpieczy transporter i ułatwi nam szybkie posprzątanie podczas podróży.

Warto także posiadać nawilżane chusteczki – w razie „awarii” bez problemu wytrzemy brudną sierść.

W trakcie podróży możemy zakryć transporter jakimś materiałem – np. kocykiem lub szalem, aby do zwierzaka docierało jak najmniej bodźców, to zmniejszy jego stres.

Do transportera można włożyć także ulubioną zabawkę, poduszkę lub kocyk – oczywiście jeśli jest wystarczająco miejsca i w ewentualności zabrudzenia fekaliami nie będziemy mieć oporu aby je wyrzucić (o ile są wykonane z tworzywa, którego nie jesteśmy w stanie wyczyścić w trakcie podróży).

Czy każde linie lotnicze przewożą zwierzęta? Jakie są opłaty? Jak wygląda rezerwacja?

Zwierzęta są transportowane jedynie „standardowymi” liniami lotniczymi typu LOT czy Lufthansa. Tanie linie nie przewożą zwierząt.

Opłaty za samo zwierze są zazwyczaj niewielkie. W przypadku LOT-u jeżeli chodzi o przewóz małych zwierząt w kabinie samolotu jest to 50 zł dla lotów krajowych, a w przelotach na terenie Europy – 200 zł. Zwierzęta do 15 kg w luku bagażowym to odpowiednio – 90 zł i 400 zł, a te powyżej 15 kg – 170 zł i 800 zł. Do lotów krajowych należy doliczyć także 8% VAT, a do wszystkich cen opłatę serwisową (30zł – 70 zł) w zależności od miejsca, w którym zamawiamy usługę (lotnisko bądź infolinia). Szczegółowe zasady przewozu zwierząt oraz cały cennik znajdziecie pod tym linkiem. Jednak u przewoźników, którzy zgadzają się na transport zwierzaków ceny biletów dla ludzi są dość wysokie, zatem łączny koszt podróży znacznie się zwiększa.

Rezerwacji można dokonać na infolinii – Contact Center, gdzie możemy także dokonać opłaty za tę usługę, jednak da się ją także uregulować na lotnisku. Rezerwacji należy dokonać minimum 48 godzin przed wylotem, choć najlepiej jak najszybciej, ponieważ ilość przewożonych zwierząt jest ograniczona – zarówno w luku jak i na pokładzie (zazwyczaj ta ilość wynosi po jednym, zatem w tym samym samolocie transportowane może być łącznie do 2 futrzaków).

Krótka relacja z naszej podróży

IMG_9161

Podróż zaczęłyśmy wczesnym rankiem w związku z tym, że nie ma bezpośrednich rejsów LOT-em z Krakowa do Mediolanu i leciałyśmy z przesiadką w Warszawie, a poranne loty zapewniały nam najkrótszy czas spędzony w podróży. Najpierw wyruszyłyśmy Uberem na krakowskie lotnisko, gdzie przy nadawaniu bagażu został także sprawdzony wygląd, wielkość i stan naszego transportera (nikt nie mierzył go dokładnie, jednak jak wspominałam w naszym przypadku była to materiałowa torba przekraczająca lekko wymiary z dość elastycznym stelażem, która zapewniała Loli dużo przestrzeni, ale w przypadku konieczności dało się ją zgiąć. Przed jej zakupem udało mi się skontaktować prywatnie z jedną ze stewardes, która właśnie taki wybór mi doradziła. Sama uczestniczyła już w lotach z wieloma zwierzakami i zapewniała mnie, że zawsze personel jest bardzo pomocny. Przy ewentualności kiedy na pokładzie okazuje się, że transporter nie mieści się pod siedzeniem lub chociażby pod nogami opiekuna wtedy podczas startu i lądowania zwierzak jest zamknięty w toalecie.) Przy kontroli bezpieczeństwa są sprawdzane dokumenty – paszport oraz wydrukowana rezerwacja miejsca dla zwierzaka oraz odczytywany jest czip. Przechodzimy przez bramki z kotem na rękach. Lola nie była zbytnio zestresowana i była bardzo grzeczna.

Nasz pierwszy lot (Kraków – Warszawa) trwał około 30 minut, Lola trochę miałczała i była niespokojna, jednak po starcie personel pozwolił mi postawić transporter na siedzeniu obok mnie, które było wolne i kiedy ją głaskałam była spokojniejsza. Po wylądowaniu miałyśmy 50 minut na przesiadkę. Lola przez cały czas była w transporterze. Zdecydowanie odradzam wypuszczenie kota nawet w szelkach chociaż na chwilę, ponieważ jest to zupełnie nowa sytuacja i zwierze może spanikować na tyle, że jest w stanie wydostać się z nich i uciec.

Nasz drugi lot (Warszawa – Mediolan) trwał około 1:40, Lola była bardzo niespokojna przy starcie. Podczas tego rejsu pomimo ponownie wolnego siedzenia koło mnie zdecydowałam się trzymać ją przez cały czas pod moimi nogami w transporterze zupełnie zakrytym ze wszystkich stron moim szalem. Dzięki temu kotka zaraz po starcie poszła spać i obudziła się dopiero podczas lądowania i tutaj znów pojawiło się miałczenie.

IMG_9160

Po zakończonym locie poszłyśmy odebrać bagaż, a potem na autobus do centum miasta. W autobusie nie poniosłam żadnej dodatkowej opłaty za kota, nie było też żadnych problemów. Całą, około godzinną podróż siedziała w transporterze na moich kolanach. Tutaj pozwoliłam jej już lekko wychylić głowę i ją głaskałam. W autobusie była już bardzo spokojna, ponieważ do naziemnych środków lokomocji była przyzwyczajona od malucha.

IMG_9165

Po dotarciu do centrum Mediolanu zostały nam tylko 3 przystanki metra – gdzie również była bardzo grzeczna i wreszcie byłyśmy w domu.

Kiedy dotarłyśmy do nowego miejsca zamieszkania wszystko było już gotowe na przyjazd kota (byłam tam kilka dni wcześniej, zakupiłam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, tak aby od razu Lola mogła skorzystać z kuwety oraz coś zjeść). Nasze aktualne mieszkanie, to kawalerka, a więc bezzwłocznie pozwoliłam Loli na zwiedzanie jej w całości (przy większych domach radzi się, aby najpierw kot był zamknięty w jednym pomieszczeniu, a potem stopniowo poznawał nowy teren). Pierwsze co zrobiłam, to wstawiłam Lolę do nowej kuwety – nie skorzystała wtedy z niej, ale za to wiedziała już gdzie ona jest i kiedy potrzebowała od razu się do niej udała. Istotne aby użyć takiego samego lub podobnego żwirku. Przy przeprowadzce należy zapewnić kotu jak najmniej zmian, aby szybciej się zaaklimatyzował. Potem dostała puchę, którą z chęcią zjadła i poszła wszystko odespać.

Przez całą podróż, która od wyjścia z jednego domu, do wejścia do drugiego domu trwała łącznie około 6-7 godzin Lola się nie wypróżniła. Jeśli chodzi o jedzenie i picie, to podczas pierwszego rejsu dawałam jej wodę z mojej ręki i trochę piła. Zapomniałam niestety zabrać ze sobą w porannym pośpiechu jej snacków – myślę, że w chwilach paniki trochę by to pomogło i miałaby się czym zająć, więc polecam innym ten pomysł.

Jeśli chodzi o ludzi, to ku mojemu zaskoczeniu o ile ktoś komentował obecność kota na lotnisku czy w samolocie lub do mnie zagadywał, to byli to uprzejmi ludzie. Głównie dopytywali o zasady przelotu i byli bardzo pozytywnie nastawieni do całej sytuacji. Nie łudzę się, że wszyscy pasażerowie byli zadowoleni z obecności Lolki na pokładzie – bo jednak trochę miałczała, choć było to na pewno mniej irytujące niż płacz dzieci, ale żadna z tych zdegustowanych osób nie dała mi tego odczuć w jakkolwiek sposób.

Lola dość szybko się zaaklimatyzowała w nowym miejscu. Jedyną zmianą, jaką dostrzegłam w jej zachowaniu zaraz po przeprowadzce, była zwiększona potrzeba bliskości ze mną. Jesteśmy dość mocno związane, ale wtedy zdecydowanie każdą możliwą chwilę spędzała przy mnie i każdą noc w moim łóżku. Obecnie (ponad 7 miesięcy po zmianie miejsca zamieszkania) oczywiście nadal zdarza się jej sypiać w łóżku, ale częściej robi to w swoich miejscach np. na krześle z ulubioną poduszką lub w jej domku na szafie.

Orzechowska

Kot w samolocie – przewóz pupili za granicę

Lolusiowe podsumowanie miesiąca – sierpień

Sierpień rozpoczęłam często sypiając w moim koszyku, czasem w pozycji „na wampira”.

11949704_1051458918198595_34840703_n

Spójrzcie jaka już jestem duża! Zajmuje cały nasz kuchenny stół! Wyraźnie też widać, że wyrażam swoją miną dezaprobatę dla picia przez Mamę napojów gazowanych. Mi pozwala pić tylko wodę.11903296_1051458608198626_978404604_n Przez kilka dni byłam sama z Tatą w domu, ale oczywiście nie zrobił mi żadnego dobrego zdjęcia. Dobrze o mnie dbał, ale kiedy przywiózł mnie do tych drugich Dziadków na wieś, gdzie wyjechała wcześniej Mama, to nie mogłam się od niej oderwać.11948005_1051458911531929_805547996_n U Dziadków miałam duuuży dom do biegania. Dopadły mnie tam również upały – stąd chłodzenie mokrym kawałkiem materiału. Wyglądałam dość zabawnie przechadzając się w owym okryciu.11909810_1051458901531930_923055456_n Upały były naprawdę bardzo męczące.11909870_1051458604865293_410374336_n Chowałam się przed nimi (i przed Mamą), ale mnie odnajdywały bez problemu.11949612_1051458621531958_1198674671_n W domku nie mamy takiego dużego czarnego pudła – u Dziadków go bardzo polubiłam.11949682_1051458914865262_461747227_nNie zrezygnowałam jednak ze spania na komputerze mamy, oczywiście kiedy właśnie z niego korzystała.
11903444_1051458624865291_2098374464_nW sierpniu nadszedł też ten wielki dzień! Moje urodziny – 19.08. Skończyłam już rok!11909614_1051458898198597_1923981518_n Od Mamy dostałam piękną, ogromną Myszkę! Nazywa się Frania i bardzo ją lubię.11938257_1051458908198596_1974212122_nPrzez to duże czarne pudło stałam się prawdziwym kanapowcem, tylko Babcia musiała nakładać koc na ową kanapę, bo strasznie fajnie wbijało się w nią pazurki.
11931684_1051458904865263_1169595317_nJak już upały minęły, należało po nich dobrze odpocząć.
12026417_1062813080396512_1654664806_n
Łóżko to zawsze dobre miejsce na drzemkę oraz zrobienie sobie domku.12032528_1062805300397290_347294274_nZ końcem miesiąca wróciłyśmy z Mamą do naszego domu, choć coś wspominała, że niebawem się przeprowadzamy. Podobno, żeby tam dotrzeć będziemy siedzieć w takiej dużej maszynie, która lata jak ptaki. To jakieś nierozsądne. Może Mama sobie ze mnie żartuje?
12033834_1062805303730623_1104529202_n

Jeżeli jednak mówi prawdę, to na pewno opowiem Wam o tym w kolejnym podsumowaniu miesiąca, teraz to już chyba się uda o czasie – wakacje się kończą, trzeba brać się do regularnej roboty. Muszę trochę zmobilizować Mamę, żeby popisała tutaj trochę do Was. Mam nadzieję, że przed moim kolejnym podsumowaniem pojawi się kilka jej tekstów, widziałam że coś tam już pisała, ale ona ciągle poprawia zamiast publikować. No cóż, nie ma takiego lekkiego pióra jak ja.

Lola

Lolusiowe podsumowanie miesiąca – sierpień

Lolusiowe podsumowanie miesiąca – lipiec

Lipiec rozpoczęłam od pomagania Mamie w porządkach.
11868872_1047292081948612_1138206886_n

Niestety początek miesiąca był też dla mnie nieco chorowity, zjadłam kawałek piórka z wędki i mocno mi ono zaszkodziło.11868750_1047292821948538_377369201_n

Nie obyło się bez wizyty u weterynarza.
11909714_1047445811933239_1087965801_n

A w sumie to trzech. Pierwszy lipcowy weekend rodzice spędzili na podróżach ze mną do weterynarza na zastrzyki.11908158_1047292971948523_1987581774_n

Pomimo złego samopoczucia leżenie na szafie poprawiało mi humor.11896961_1047293488615138_1272954792_n

Jak już po kilku dniach poczułam się lepiej, to postanowiłam zapewnić Mamie trochę ruchu.11880979_1047293938615093_533033756_n

Dotrzymywałam też Mamie towarzystwa podczas kąpieli.
11896991_1047293671948453_1349460798_n
Nie obyło się także bez drzemek w jej ramionach.11911859_1047294035281750_808894740_n Rodzice w lipcu pojechali na urlop na Kretę, a mnie zawieźli na wakacje do dziadków.11913066_1047295531948267_603502355_n U dziadków było bardzo fajnie, miałam nowe parapety z których mogłam obserwować świat.11911635_1047295528614934_954409888_nDziadkowie pozwalali mi na wszystko i dużo się ze mną bawili.
11903367_1047295535281600_2023711319_n
Wszystkie meble i szczyty zostały przeze mnie zdobyte.11880294_1047297465281407_491089495_n Choć jestem oczkiem w głowie dziadków, to tęskniłam trochę za domkiem i rodzicami.11880838_1047299138614573_589667207_n Bardzo ucieszyłam się gdy wróciłam do swojego domu, na mój ulubiony parapet i mogłam poprzytulać się do rodziców.11798029_1047296195281534_1925652052_n

Aktualnie jestem u drugich dziadków z Mamą i trochę doskwierały mi upały dlatego nie miałam siły wcześniej opisać Wam mojego ostatniego miesiąca. Dziś rano była burza i ochłodziło się trochę. Mam nadzieję, że sierpień uda mi się opisać na czas.

Lola

Lolusiowe podsumowanie miesiąca – lipiec

Wywiad z właścicielką Kociarni

Miesiąc temu mój tekst o Kociarni rozpętał małą burzę w komentarzach. Postanowiłam kontynuować temat, aby pokazać oprócz mojego zdania także punkt widzenia właścicielki pierwszej w Polsce kociej kawiarni – pani Ewy Jemioło. Wywiad jest przez nią autoryzowany, został nagrany 17.07.2015. 

Pani Ewa poprosiła o dodanie sprostowania, ponieważ nawiązała już stałą współpracę z behawiorystą, o którym mowa w wywiadzie:

  
Trzecia perspektywa w tej sprawie, to specjaliści. Mieszko Eichelberger na swoim blogu Kocie Porady Behawioralne napisał artykuł o tym jak wygląda spełnianie kocich potrzeb w kocich kawiarniach. Warto zaznaczyć, że pod tym tekstem podpisał się lekarz weterynarii, behawiorysta zwierzęcy oraz dwóch zoopsychologów.

Moje spojrzenie na wywiad

W związku z tym, że znajdujemy się na moim podwórku byłabym nieuczciwa wobec czytelników, jeżeli nie skomentowałabym szczerze wywiadu i całej jego otoczki.

Kiedy napisałam do Pani Ewy na jej maila znajdującego się na oficjalnej stronie Kociarni odpowiedź dostałam od jej pełnomocnika, który podpisywał się kancelarią prawną. Byłam dość zaskoczona, bo pracowałam w kilku mediach studenckich zarówno prasowych jak i internetowych (portal oraz telewizja) i przeprowadziłam w swoim życiu już kilka wywiadów, w tym z politykami, ale nigdy nie zdarzyło mi się umawiać na rozmowę przez kancelarię prawną. Pan pełnomocnik chciał ustalić dość tajemniczo brzmiące „szczegóły spotkania” nie chciał jednak o nich pisać przez maila, a więc na dzień przed umówionym wywiadem rozmawialiśmy telefonicznie. Zostały mi przedstawione 3 warunki: wywiad będzie poddany autoryzacji, Kociarnia także będzie nagrywać rozmowę oraz podpisanie umowy o współautorstwie. Na pierwsze dwa warunki zgodziłam się bez problemu, co do trzeciego poinformowałam Pana pełnomocnika, że nie ma możliwości abym podpisała cokolwiek nie konsultując tego wcześniej z moim prawnikiem, a więc zostało mi telefonicznie obiecane, że wzór umowy zostanie do mnie przesłany tego samego dnia (kolejnego rano był umówiony wywiad). Kiedy do godzin wieczornych nie otrzymałam już żadnej wiadomości pozwoliłam sobie napisać do Pani Ewy aby uprzedzić ją, że w takiej sytuacji podpisanie czegokolwiek nie będzie możliwe. Odpowiedzi nie otrzymałam, zatem szłam na wywiad nie mając pewności czy się odbędzie. Na miejscu czekała Pani Ewa, był także Pan, który swoją kamerą rejestrował naszą rozmowę. Podczas wywiadu jak mam nadzieję widzieliście, starałam się być najbardziej obiektywna na ile potrafię w tej sprawie. Rozmowa przebiegła spokojnie (może poza odgłosami remontu piętro wyżej, których nie dało się uniknąć).

Co do treści rozmowy, poruszę tylko niektóre najistotniejsze dla mnie wątki. Przede wszystkim jestem dość zaniepokojona faktem, że Pani Ewa wydaje się nie myśleć przyszłościowo, na moje uwagi np. co do karmy odpowiada, że koty są obecnie zdrowe. Wiadomo, że większość chorób jest spowodowana długotrwałymi przyczynami. Zatrzymując się jeszcze przy temacie karmy, warto sprawdzać dość dokładnie składy, wysoka zawartość mięsa nie zawsze oznacza dobre zbilansowanie innych składników. Karma, którą karmione są koty w Kociarni ma w sobie zdecydowanie przewyższającą dziennie zapotrzebowanie dawkę fosforu i wapnia, co za tym idzie długotrwałe żywienie nią kotów może prowadzić do chorób układu moczowego. Należy też zauważyć, że bardzo istotne jest robienie kilkugodzinnych przerw między mokrymi i suchymi posiłkami, ponieważ są one trawione w inny sposób i brak odstępów czasowych w podawaniu może prowadzić do chorób układu pokarmowego. Nie posiadam specjalistycznego wykształcenia w kwestii kociego behawioru, ale mój stan wiedzy pozwala mi wątpić w kompetencje pani behawiorystki, która sprawdzała Kociarnię i poradziła aby postawić parawany między kuwetami, żeby miały więcej intymności – kot w naturze załatwia swoje potrzeby na przestrzeni otwartej po to by obserwować otoczenie i widzieć ewentualne zbliżające się zagrożenie.

Niepokoi mnie też niejasność informacji. Kilka dni przed wywiadem pojawiła się „plotka” o ucieczce kota. Kiedy dotarła do mnie ta informacja powiedziałam, że nie wyobrażam sobie tego, ponieważ na tę ewentualność Kociarnia wydawała mi się podczas mojej wizyty bardzo dobrze zabezpieczona. Dopuściłam wtedy jedynie możliwość, że jeżeli doszło do ucieczki, to zapewne z winy jakiegoś nierozgarniętego klienta. Kilka godzin przed wywiadem na oficjalnym fanpage’u pojawił się taki post:

kociarnia

Wyraźnie jest tam napisane, że nie brakuje ani nie brakowało w kawiarni żadnego kota, a Pani Ewa w wywiadzie przyznaje, że „incydent” ucieczki kota miał miejsce. Co więcej okazuje się, że do zdarzenia doszło po zamknięciu lokalu i przez niedopatrzenie pracowników.

Aktualna dyskusja

Nie mogę także pominąć tego, co dzieje się wokół Kociarni obecnie. W wywiadzie Pani Ewa wspomniała, że koty pochodzą z różnych miejsc w tym od osób prywatnych, które z różnych powodów nie mogły się nimi dalej zajmować. Jedna z osób, która oddała do kawiarni swoje dwa koty odebrała je niedawno ze względu na ich zły stan.

jarzyna

Co więcej, Pani Ola Jarzyna nagłaśnia niedociągnięcia w kawiarni, przede wszystkim fakt, że pokój w którym koty miały mieć swój azyl jest to zaplecze i biuro połączone z kuwetami i miskami dla kotów. Tak więc ciężko im tam znaleźć spokój. Ja nie widziałam tego pomieszczenia, a cała sprawa wyszła kilka tygodni po nagraniu wywiadu, tak więc nie mogłam o to zapytać.

Zdania na temat krakowskiej kociej kawiarni oraz ogólnie cat cafe są podzielone, każdy sam powinien przemyśleć fakty nie powielając bezrefleksyjnie opinii zarówno jednej jak i drugiej strony. Na pewno temat będzie się jeszcze rozwijał ze względu na to, że coraz więcej podobnych miejsc zamierza otworzyć się na terenie naszego kraju. Nowe godne polecenia artykuły i wydarzenia w tym temacie na pewno na bieżąco będziecie znajdować na moim fanpage’u na który zapraszam.o

Orzechowska

Wywiad z właścicielką Kociarni

Kocia Kawiarnia Kociarnia oczami kociarza

Pierwsza w Polsce kocia kawiarnia powstała niedawno w Krakowie. Została ona założona dzięki zbiórce pieniędzy na portalu PolakPotrafi, tak więc już sporo przed otwarciem w Internecie trwała kapania. Losy kociarni śledziłam z mieszanymi uczuciami od samego początku. Moje zdanie na jej temat utwierdziło się dopiero po wizycie w tym miejscu.

11714354_1028194133858407_1942624656_n

Plan był piękny

Kocia kawiarnia w Krakowie miała być bezpiecznym domem dla 3 kotów właścicielki i przystankiem dla kilku do adopcji. Miejsce to miało być stworzone przede wszystkim dla kotów, to one miały być tam podmiotem, a ich dobro miało być przedkładane nad wszystko inne.

Miało być a jak jest?

Nie ukrywam, że nie przepadam za rozwydrzonymi dziećmi, a jeszcze bardziej za ich rodzicami, którzy nie grzeszą rozumem. Miałam nadzieję, że rezerwując miejsce na dość mocno popołudniową godzinę ich tam nie spotkam, bo wiedziałam że szlag mnie może trafić. Poprowadzę Was jednak przez moją wizytę chronologicznie. Przy wejściu do kociarni znajduje się bar – byłam ze współtowarzyszem i jeśli chodzi o herbatę i kawę jakość i cena były ok. Gdy przybyliśmy około godziny 18:30 nie było zbyt dużo ludzi, tak więc zostaliśmy szybko obsłużeni, a panie były bardzo miłe.

11694178_1028194157191738_342355901_n

Przez podwójne zabezpieczone drzwi na których wisi regulamin wchodzi się do pierwszej sali, która jest dostępna bez rezerwacji – co do wystroju, to drapaki i budki dla kotów świetne, jednak dobór mebli i ich ustawienie fatalne – osoby tam siedzące wydawały się być bardzo skrępowane.

Idąc do drugiej sali mija się drzwi do pomieszczenia wyłącznie dla personelu i kotów – mają tam kuwety, jedzenie oraz mogą się schować jeśli nie mają ochoty na przebywanie z gośćmi. Druga sala, czyli ta w której obowiązują rezerwacje jest zaaranżowana nieco lepiej, wszystko jest bardziej spójne i dość komfortowe. Kiedy weszliśmy na oknie spały 4 koty – wszystkie okna oczywiście osiatkowane. Usiedliśmy na antresoli i zaczęłam obserwować.

11715861_1028194137191740_1656874543_n

Ludzie w naszej sali zachowywali się w miarę kulturalnie, nie nagabywali kotów, czekali aż one same do nich przyjdą, do czasu… Do czasu aż weszła na oko około 8 letnia dziewczynka. Na początku obudziła jednego kota, w międzyczasie 2 uciekły z okna, ten jednak był wytrwały i dawał się głaskać – momentami nazbyt energicznie, po czym dziewczynka zaczęła mieć do niego pretensje „Dlaczego nie mruczysz?” i przerzuciła się na wręcz szarpanie kota, który spał – kiciuś ten odkąd weszliśmy nie wyglądał mi na szczęśliwego, leżał schowany za innymi kotami i kwiatkiem. Reakcja rodziców? Żadna. Reakcja personelu? Zerowa. Personel miał pilnować przestrzegania regulaminu, jednak podczas mojego półtoragodzinnego pobytu nikt nie został upomniany. 

11741739_1028194153858405_1674140971_n

Przed jak i po mojej wizycie odbyłam trochę rozmów z innymi kociarzami, a także poczytałam opinie ludzi na temat kociej kawiarni oraz kilka artykułów.

Co do opinii „zwykłych ludzi”, to są one porażające. Ludzie narzekają, że jest za mało kotów, że nie chcą się miziać, że przyszli tam aby pobawić się z kotami, a one nie miały na to ochoty. Ubolewają nad brakiem kotów rasowych oraz krytykują wystrój. Po prostu koty w ich opinii są tam towarem, za który niejako płacą i chcą od niego posłuszeństwa i bycia na każde zawołanie.

Jeżeli chodzi o artykuły, to po prostu mi opada wszystko. Prosty, fajny temat, przecież kto nie chce poczytać o kotkach? To pojadę tam jako dziennikarz, pogłaszczę koty, porozmawiam z właścicielką, potem napiszę laurkę, która będzie reklamą dla tego miejsca i wszyscy będą szczęśliwi. Właśnie wszyscy? A koty? Czy któryś dziennikarz wpadł na to aby porozmawiać z kocim behawiorystą? Ach, przepraszam zapomniałam, przecież nawet nie wiedzą o istnieniu takich osób, przecież jak właścicielka mówi, że to miejsce jest super dla kotów to tak jest, bo kto by w dzisiejszych czasach sprawdzał swoje informacje u różnych źródeł? Artykuł trzeba napisać szybko, żeby zając się kolejnym, aby dostać kasę za następne wierszówki. Wgłębienie się w koci temat? No przecież koty, to koty, są do głaskania, zabawy, a tu jeszcze deklarują, że mają super warunki i są pod opieką weterynarza i behawiorysty (żaden nie przyznaje się do sprawowania nadzoru nad tym miejscem). Sprawdził to ktoś? Naprawdę po kilku darowałam sobie czytanie kolejnych, bo moje ciśnienie by tego nie wytrzymało.

Kociarze (Ci prawdziwi, dla których dobro kota jest najważniejsze, którzy nie karmią swoich pociech marketówkami i nie wypuszczają ich samopas) po wizycie w tym miejscu opowiadają przerażające dla mnie historie. Wynika z nich, że większość rodziców traktuje to miejsce jako plac zabaw. Przychodzą aby sobie pogadać w spokoju, a kiedy dziecko czegoś chce mówią „tam masz kota, idź się z nim pobaw”. Personel nie zwraca uwagi na łamanie regulaminu oraz dręczenie kotów – liczy się aby klient zostawił kasę na barze.

11714352_1028194150525072_128743973_n

Niestety, ale mówię stanowcze NIE temu miejscu. Zapowiadało się pięknie i miała to być przystań, dom tymczasowy dla kotów poszukujących kochającego dwunoga. Tak się nie stało i w obecnej formie to miejsce nie ma prawa istnieć. Ludzie, którzy tam przychodzą nie są edukowani co do prawidłowego zachowania przy kotach, a dzieci traktują je jako pluszaki. A może to byłaby dobra alternatywa? Zamiast prawdziwych kotów wstawić tam pluszowe, a dochodami wspierać jakąś fundację lub dom tymczasowy? Wiem, że tysiące kotów w Polsce żyje w o wiele gorszych warunkach, jednak powinniśmy promować te jak najlepsze, prawidłowe działania na rzecz zwierząt. W obecnej formie kociarnia jest biznesem zarabiającym na kotach, które 11 godzin dziennie muszą znosić dziesiątki ludzi pragnących choć przez chwilę je pogłaskać, pobawić się czy zrobić sobie z nimi zdjęcie. Większość z nich pewnie myśli „przecież jak go wezmę na chwilę na ręce to nic mu się nie stanie”, tylko co jeśli z takim zamiarem przyjdzie chociażby 20 osób każdego dnia, a ten kot nie lubi być podnoszony? Weźcie to wszystko pod rozwagę zanim podejmiecie decyzje o odwiedzeniu kociarni.

Orzechowska

Kocia Kawiarnia Kociarnia oczami kociarza

Kastracja kotów – jak, po co i dlaczego

Temat kastracji kotów jest dość obszerny i bardzo ważny. Chciałabym przedstawić go w sposób obiektywny pokazując fakty, jednak prowadzić przez ten merytoryczny tekst będzie moje – co za tym idzie subiektywne, doświadczenie. Mam nadzieję, że uda mi się dzięki temu ukazać to, że nikt nie jest doskonały i warto zmieniać siebie i swoje opinie dla dobra naszego zwierzaka.

Pochodzę z małej, mazowieckiej wsi, gdzie niestety jak na większości polskich wsi do zwierząt podchodzi się zupełnie inaczej niż w mieście. Nie są traktowane źle, ale niepoprawnie, mają opiekę, ale nie idealną, są lubiane, ale nie są członkami rodziny. W moim domu gdy byłam mała były koty, karmiło się rzeczami, których moja Lola nigdy nie miała w swoim żołądku, żyły na dworze, a o kastracji nikt nie słyszał. Wiele zachowań, wiedzy i doświadczenia wynosi się z domu, jednak jesteśmy w stanie uczyć się przez całe życie. Ja kochałam koty od zawsze i posiadanie kota (a raczej bycie posiadanym przez kota) było moim marzeniem. Tak naprawdę na poważnie zaczęłam się edukować kiedy zapadła decyzja, że będę mieć Lolę. Od kiedy ją mam ciągle się uczę nowych rzeczy i zmieniam swoje poglądy, które niekiedy miały bardzo niesprecyzowane podłoże. W opiece nad Lolą popełniłam nie jeden błąd, ale stale poszerzam moją wiedzę i jestem otwarta na argumenty obu stron w kocich sporów. Tak również było z kastracją, właśnie z kastracją, a nie sterylizacją. Zacznę zatem od wyjaśnienia różnicy między tymi pojęciami.

Czym jest kastracja a czym sterylizacja?

Powszechnie powiela się nieprawidłowość, że w przypadku kotów po prostu dzieli się to pojęcie i kastracja dotyczy samców, a sterylizacja samic. Jest to błąd, który w dodatku jest powszechnie powielany, czasem nawet przez weterynarzy. Ważne aby znać te pojęcia i wiedzieć jaka jest między nimi różnica, aby przez swoją niewiedzę nie skrzywdzić kota. Zarówno kastracja jak i sterylizacja dotyczy obu płci i są to dwa różne pojęcia mogące prowadzić do innych zabiegów.

Kastracja jest to chirurgiczne usunięcie narządów płciowych, a więc w tym przypadku weterynarz usuwa samcowi jądra, a samicy jajniki oraz macicę.

Sterylizacja to inaczej ubezpłodnienie, a więc zabieg który uniemożliwi rozmnażanie. Jest to szersze pojęcie zawierające w sobie kastrację, ale może także oznaczać np. w przypadku samic usunięcie jedynie jajników.

Moje uczucia co do kastracji były bardzo mieszane. Sądziłam, że skoro Lola jest kotką niewychodzącą, to nie ma takiej potrzeby. Nie chciałam jej w ten sposób okaleczać, a nawet miewałam myśli, że może kiedyś w przyszłości chciałabym aby miała potomstwo. Aż nie mogę uwierzyć ile w tych 3 zdaniach, które kiedyś były w mojej głowie słuszne mam teraz rzeczy do obalenia.

Koty niewychodzące należy kastrować. Nigdy nie mamy gwarancji, że nasz kot nie ucieknie – nawet do najlepiej osiatkowanego domu może wejść ktoś, kto nie domknie drzwi i nikt nie zagwarantuje nam, że nasza kotka nie wróci brzuchata, a nasz kot nie zapłodni jakiejś bezdomnej kotki. Co w tym strasznego? To, że w Polsce bezdomność kotów jest ogromna. Dzikie kotki rodzą po kilka miotów rocznie, a ich małe giną pod kołami samochodów, umierają z głodu, konają w męczarniach z powodu chorób zakaźnych lub są zjadane żywcem przez robaki. A co jest złego w tym, że nasza kotka będzie mieć małe? Nawet jeśli znajdziemy im dobre domy z gwarancją, że tam zostaną wykastrowane to i tak na ich miejsce ta osoba mogłaby przygarnąć jakąś bidę ze schroniska czy fundacji. Jeżeli wydamy je osobom, które także ich nie wykastrują, to stworzy nam się piramida kolejnych zaniedbanych, nieszczęśliwych kociąt. Ale ktoś chce mieć małego kotka, a te w schronisku są stare. Bzdura, niestety jak wspomniałam wcześniej dzikie kotki rodzą kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt małych rocznie, które niekiedy są zgarniane przez fundacje, gdzie można przygarnąć kociaka lub trafiają do schroniska – co jest dla nich o wiele gorszą opcją, bo w większości jest to dla nich wyrok śmierci.

kastracja-sterylizacja-jest

Moje wątpliwości co do kastracji wzbudzały też zasłyszane przeze mnie tezy, że należy poczekać do pierwszej rui, albo że kotka powinna raz urodzić małe, aby później nie mieć ciąży urojonej.

Oba te stwierdzenia są nieprawdą. Nie trzeba czekać do pierwszej rui, a tym bardziej nie należy dopuścić do tego aby nasza kotka miała małe. Nie ma żadnych wskazań medycznych ku jednemu i drugiemu. Co więcej kotka podczas rui się męczy, jej organizm jest opanowany przez bardzo silny instynkt. Jeżeli chodzi o ciążę urojoną, to jeżeli kotka nigdy nie doświadczyła prawdziwej jest na to bardzo mała szansa, bo ona po prostu nie zna tego uczucia. Nawiązując do tego, że kotka powinna mieć jeden miot w swoim życiu, to ona nigdy nie będzie tęsknić za czymś i nie będzie jej brakować czegoś czego nie doświadczyła, zatem pomijając wszystkie inne powody braku potomstwa jest także dobre dla jej zdrowia psychicznego.

Jeśli chodzi o samców, to oprócz tego że nie będą w stanie poszerzać bezdomności płodząc małe, to kastracja jest dla nich także ważna ze względów zdrowotnych – nie będzie możliwości zachorowania na choroby jąder, a także przestanie wytwarzać hormony, które zmuszają go do znaczenia terenu, co nie jest przyjemne.

Kiedy zatem wykonywać zabieg kastracji?

Nie ma jednej słusznej liczbowej odpowiedzi, zależy to od kota i tego jak szybko się rozwija. Zazwyczaj samce można już kastrować około 4-5 miesiąca, a samice około 6-7. Wyznacznikiem jest osiągnięcie „dorosłości”, a jest to równe z momentem kiedy nasz kot wymieni zęby na stałe (tak, koty także wymieniają zęby, choć mało osób o tym wie, bo swoje mleczaki połykają). To czy zęby zostały wymienione z pewnością bezbłędnie oceni weterynarz.

Dla wielu ludzi bardzo istotna jest kwestia kosztów, postaram się więc obalić także ten argument.

Po pierwsze w wielu gminach w związku z ustawą o ochronie zwierząt jest specjalny fundusz na ten cel i dzięki temu możemy uzyskać darmowy zabieg lub w jakiejś części dofinansowany. Często w marcu są prowadzone duże akcje. Należy poszukać informacji i sprawdzić, które gabinety weterynaryjne prowadzą taką działalność. Po drugie koszt utrzymania i opieki nad maluchami, kiedy nasza kotka urodzi (małe koty powinny być 12 tygodni przy mamie i rodzeństwie aby rozwijać się prawidłowo) są znacznie wyższe niż koszt zabiegu. To samo tyczy się leczenia chorób, których może nabawić się niekastrowany kot.

Jeżeli chodzi o ceny, to są one zróżnicowane, zależy to od miasta czy weterynarz. Jednak zazwyczaj zakres cenowy jeżeli chodzi o samca to 50-150 zł, a samicę 80-250 zł.

Tym, co przekonało mnie do wykastrowania Loli były dwie rzeczy – ruja i zdobycie wiedzy w temacie chorób układu rozrodczego. Niestety moja kotka miała pierwszą ruję, było to dla niej straszną męczarnią. Nie byłam w stanie patrzeć na jej cierpienie. Pierwsza (i ostatnia) ruja u Loli pojawiła się około jej 7 miesiąca życia. Czytałam też o różnych chorobach, a przede wszystkim o ropomaciczy. Oszczędzę Wam zdjęć, ale jeśli ktoś jest przeciwnikiem kastracji, to powinien wpisać sobie w wyszukiwarkę grafiki to hasło. Kotki umierają w wielkim bólu, a lekarstwem na tę chorobę jest właśnie kastracja – o ile zdiagnozuje się w to we wczesnym stadium, jeżeli nie to jedynym humanitarnym wyjściem jest uśpienie.

Na zabieg zapisałyśmy się właśnie w marcu – zbiegło się to z zakończeniem pierwszej rui, a także tym, że weterynarz poinformował mnie o wymianie zębów i promocji -50% na zabieg kastracji w naszej lecznicy. Zapłaciłyśmy 100 zł i 20 zł za kubrak, ponieważ była to klasyczna kastracja z nacięciem na brzuchu.

Pierwszym krokiem przy planowaniu kastracji, powinno być znalezienie dobrego lekarza. Każdy z nas ma dostęp do sieci i poczytanie opinii na forach czy kocich grupach nie jest problemem. Możemy także sprawdzić doświadczenie owego lekarza. Kiedy umawiamy się na kastrację i lekarz zacznie nam mówić o czekaniu na pierwszą ruję bądź miot od razu uciekajmy i szukajmy innego.

My miałyśmy sprawdzoną lecznicę i lekarza, który ma świetną opinię i duże doświadczenie.

Jeżeli chodzi o samo przygotowanie do zabiegu, to wszystkie szczegóły powinien przedstawić lekarz podczas zapisu. Te wymogi mogą się różnić w zależności od tego jak wykonuje zabieg i ile czasu spędzi kot w lecznicy zanim do niego dojdzie. Przygotowanie zwierzaka polega zazwyczaj na odpowiedniej ilości godzin głodówki oraz zakazu picia.

Z tego co pamiętam u nas było to 12 godzin głodówki przed wizytą, ale Lola cały czas miała mieć dostęp do wody. 

Przychodząc na wizytę kot powinien być przy nas przebadany i jeżeli jest zdrowy wtedy zostawiamy go w lecznicy.

W przypadku samców zabieg odbywa się w znieczuleniu ogólnym, ale trwa bardzo krótko i polega jedynie na usunięciu jąder przez cięcia w mosznie, których zazwyczaj się nie zaszywa.

Jeżeli chodzi o samice, to zabieg nie jest już zabiegiem a bardziej operacją. Jest ona wykonywana pod narkozą. Są obecnie jej dwa rodzaje – klasyczny, czyli nacięcie na brzuchu oraz boczny – kotka jest nacinana koło uda. Nie wszyscy weterynarze robią ten drugi, który jest mniej inwazyjny dla kota, bo nacięcie jest mniejsze. Jednak z drugiej strony przy klasycznym nacięciu w razie komplikacji lekarz ma od razu lepszy dostęp do reszty narządów. Co do kubraka, o którym wspomniałam wcześniej przy cięciu bocznym zazwyczaj nie jest konieczny, bo kotki się niezbyt interesują tym miejscem, zresztą rana jest mniejsza, jednak przy klasycznym zaleca się noszenie kubraka do zdjęcia szwów, ponieważ kotki lubią ją wylizywać czy drapać i prowadzić to może do zakażeń. Odbiór kotki jest po kilku godzinach, zależy to oczywiście od tego kiedy chirurg zamierza je przeprowadzić. Jest to zazwyczaj około 5 godzin.

Bardzo ważne jest to, żeby odbierać kota od weterynarza kiedy jest wybudzony z narkozy – my nie jesteśmy w stanie ocenić podczas wybudzania czy wszystko jest w porządku, poza tym w razie nieprawidłowości lekarz może od razu działać.

Kiedy zostawiłam Lolę w lecznicy bardzo się bałam, wiedziałam że to dla jej dobre, ale to jednak operacja pod narkozą i wiele rzeczy może się zdarzyć. 4 godziny oczekiwania były dla mnie bardzo nerwowe. Kiedy weszłam do gabinetu i ją zobaczyłam – na samo wspomnienie tego napłynęły mi właśnie łzy do oczu, to był jeden z najgorszych momentów mojego życia. Była wybudzona, ale narkoza wciąż działała na jej organizm. Wyglądała strasznie, jakby miała za chwilę odejść. Nie była w stanie się ruszać, a wyraz jej pyszczka był dla mnie przerażający, taki nieobecny, jakby nie była świadoma. To był jedyny moment, w którym żałowałam, że zdecydowałam się na kastrację. 

Opieka przez pierwszą dobę po zabiegu nie różni się zbytnio, a więc nie ma podziału na płeć. Przede wszystkim trzymamy się zasady 4C: ciepło, cicho, czysto, ciemno. Kot może nie być w stanie chodzić do kuwety i będzie robił pod siebie, musimy dbać o to aby cały czas miał jednak czysto, aby nie zabrudzić rany i nie doprowadzić do zakażenia. Możemy także przygotować ciepłe, ciemne miejsce na ziemi – aby np. kotka po narkozie nie spadła z wysokości. Poza tym znów mamy ograniczenie jeśli chodzi o głodówkę, tak aby w przypadku kotek wszystko wewnątrz mogło spokojnie „powrócić” do normalności.

Kiedy wróciłyśmy do domu dalej byłam przerażona. Lola usilnie próbowała chodzić, ale nie była w stanie, bo miała nogi jak z waty. Leżała na łóżku zatem cały czas byłam przy niej i pilnowałam aby nie spadła. Sama nie spałam prawie dwie doby, aby cały czas przy niej czuwać.

11721378_1026534217357732_1016918929_n

Jeżeli chodzi o samce, to najczęściej w pierwszej dobie po zabiegu dochodzą już do siebie i funkcjonują normalnie. Po kilku dniach nie ma już śladu, no oprócz wygolonego miejsca.

U kotek jest to nieco bardziej skomplikowane. Mamy szwy na które musimy uważać, kubrak jest przy tym bardzo pomocny. Nie możemy dopuścić do tego, aby kotka je rozlizywała czy gryzła. Co więcej musimy ograniczyć, a najlepiej byłoby w ogóle nie dopuścić do skakania przez kotkę. Dla właścicieli kotów brzmi to nieco abstrakcyjne, jednak musimy chociaż przez 48 godzin po zabiegu bardzo tego pilnować. Kotka skacząc może nabawić się przepukliny, co wydłuży czas rekonwalescencji.

11694239_1026534220691065_1088317748_n

Po kilku godzinach od zabiegu Loli przeszły wszystkie rzeczy, które były związane z narkozą. Była oczywiście jeszcze jakiś czas osowiała, dużo spała przez pierwsze dwie doby. Jeżeli chodzi o potrzeby fizjologicznie, to dzielnie wstrzymała siku aż była w lepszym stanie i sama doszła do kuwety. Co do jedzenia, to na okres całej rekonwalescencji obraziła się zupełnie na suchą karmę i jadła jedynie mokrą, co gorsza upatrzyła sobie jedynie filetówki, które nie są dobrze zbilansowane, ale zależało mi aby w ogóle jadła. Półtora tygodnia od zabiegu jedzenie wróciło do normy. Zaleca się aby chociaż przez pierwszy dzień po zabiegu dawać mokrą karmę, bo jest ona mniej podrażniająca dla układu pokarmowego, jednak nie jest to konieczne. Po dwóch dniach mieliśmy wizytę kontrolną na której został sprawdzony jej stan zdrowia i to czy szwy goją się dobrze. Nie dostała żadnych dodatkowych leków. Było mi przykro patrzeć jak ją boli, ale było to także dla jej dobra, ponieważ odczuwając ból nie była zbyt aktywna, co mogłoby doprowadzić do komplikacji przy szwach. Kolejna wizyta odbyła się po 10 dniach od kastracji i było to zdjęcie szwów. Około 7 dni od zabiegu Lola wydawała się już całkiem zdrowa, a po zdjęciu szwów jedynym wspomnieniem po kastracji był wygolony brzuch. Mniej więcej po miesiącu futro odrosło, a nam pozostał brak zmartwień o choroby układu rozrodczego i niechcianą ciążę.

11733445_1026534877357666_1361903333_n

Mam nadzieję, że udało mi się komuś usystematyzować wiedzę w tym zakresie, a kogoś może nawet przekonać do tego, że kastracja jest konieczna we wszystkich przypadkach oprócz kotów hodowlanych, które mają przeznaczenie do rozrodu.

11714491_1026534224024398_1462206954_n

Orzechowska

Kastracja kotów – jak, po co i dlaczego

Kot w worku

11714412_1025274067483747_460209255_nKot w worku to…

To miłość do kotów, radość dla kociarzy, niezwykła precyzja, niespodzianka i mała przyjemność.

Garść informacji

Konkretyzując Kot w worku działa na tej samej zasadzie, co te wszystkie kosmetyczne „boxy”, tak więc płacimy jakąś sumę (w tym wypadku przy jednomiesięcznej subskrypcji 69 zł), a otrzymujemy w zamian paczkę, w której znajdują się produkty zarówno dla naszego kota jak i dla nas. W każdym miesiącu zawartość jest inna, a my nie znamy jej w momencie zamawiania.

Kocie pudełko jest nowością na rynku, pierwszą można było zamówić w maju, zawartość drugiej – czerwcowej przedstawię poniżej.
11655435_1025274064150414_1821966447_n

To, co rzuca się w oczy od razu, to staranność z jaką jest przygotowywane. Każdy element jest zadbany do granic możliwości. Na kopercie znajdował się koci stempel, a na pudełku urocze logo.11655466_1025274060817081_1075603995_n

Zawartość czerwcowej paczki, mogę ocenić po moim i Loli ponad tygodniowym testowaniu.11716019_1025274070817080_680073750_n

Pierwszą rzeczą było glicerynowe mydło z firmy Organique o cynamonowym zapachu. Wzór wewnątrz bardzo przyjemny, jednak jak dla mnie nie trafiono z zapachem (nie cierpię cynamonu), a także z całym produktem. Nie używam mydeł w kostce i średnio pasuje mi ono do kociego klimatu – koty także nie korzystają z mydła.11696760_1025565924121228_576329827_n

Kolejny był magnes – kamień z kocim nadrukiem (wariantów było kilka). Całkiem ładnie komponuje się na naszej lodówce, poza tym myślę że to wróżba, że przy sprzyjających warunkach należy zrobić dokocenie.11715913_1025565930787894_1257274752_n

Dalej w pudełku znaleźliśmy kukurydzę od LoloPets i to zdecydowanie jest ulubiona rzecz Loli. Zachwyciła się nią od pierwszego wejrzenia i jest to aktualnie jej ulubiona zabawka. 11694103_1025565934121227_391665910_n

Mnie najbardziej urzekła obróżka z kokardą od Furkidz. Na co dzień Lolka nie chodzi w żadnej obroży, ale jest to bardzo uroczy gadżet. Prezentuje się w niej przecudnie. Godne podkreślenia jest to, że autorka Kota w worku poprosiła wszystkich przed zapakowaniem paczek o zdjęcia naszych pociech, aby dobrać odpowiedni kolor i trafiła w dziesiątkę!
11715982_1025567254121095_1098361316_n

Dostaliśmy także próbkę bezzbożowej karmy Canagan. Nie planujemy zmieniać naszego aktualnego żywienia, zresztą mam wątpliwości co do jej składu i zbilansowania, ale potraktowaliśmy ją jako przekąskę – Lola wcinała z chęcią.11692858_1025565914121229_1184172097_n

Gdyby ktoś był zainteresowany zostawiam wizytówkę z namiarami na Kota w worku. Moim zdaniem jest to ciekawy pomysł szczególnie na prezent dla kogoś, kto posiada kota i ma małego świra na jego punkcie. Podsumowując pudełko oceniam pozytywnie, ale nie jest to coś niezbędnego do życia.11668058_1025565920787895_420307115_n

Orzechowska

Kot w worku

Lolusiowe podsumowanie miesiąca – czerwiec

Cały czerwiec był dla mnie bardzo pracowity, bo musiałam pilnować Mamy, żeby pilnie uczyła się do sesji i pisała prace zaliczeniowe.11667194_1023704240974063_615239489_n Często też była poza domem, więc jak już wracała, to nie odstępowałam jej na krok – nawet podczas kąpieli.11694335_1023704417640712_1300252460_n Ciągle pakowałam się na kolanka i zrobiłam się strasznym miziakiem.11693133_1023714310973056_537316133_n Kiedy Mama się uczyła i nie miała dla mnie czasu, to z nudów wylegiwałam się na parapecie.11657455_1023704527640701_934674150_n Ale czasem po prostu uczyłam się razem z nią, myślę że bez problemu poradziłabym sobie na egzaminach.11693015_1023705310973956_1913243500_n Zdarzało mi się też troszkę przeszkadzać, kiedy potrzebowałam aby zwróciła na mnie uwagę.11713521_1023705307640623_1907856959_n Chętnie też pomagałam w kuchni, szczególnie przy dorszu.11667935_1023704917640662_1120116116_n A w upały Mama zapewniła mi chłodzącą zabawę.11657404_1023714010973086_1338979956_n Mojej miziastości nie było końca.11667874_1023706194307201_1005055888_n Drzemki w słoneczku na nagrzanym laptopie też miały miejsce.11667932_1023714030973084_952725614_n Towarzyszyłam także Mamie podczas oglądania seriali.11653443_1023714024306418_994883130_n Kiedy Mama wyjechała na kilka dni na wieś bardzo za nią tęskniłam, ale rozmawiałyśmy kilka razy przez FaceTime.11289700_1023706754307145_2008839460_n Pod koniec miesiąca przyszły do mnie pyszności i zabawki z zooplusa. Naprawdę zwariowałam na punkcie snacków z Cosmy, które w składzie mają 100% mięsa.11713517_1023710074306813_2050209718_n Kiedy Mama wróciła to wreszcie otworzyliśmy mój spóźniony prezent na Dzień Dziecka – Kota w worku. Było tam dużo super rzeczy!11713492_1023714027639751_1358244226_n

O Kocie w worku i jego czerwcowej zawartości napisze Mama w kolejnym tekście, a my widzimy się za miesiąc!

Lola

Lolusiowe podsumowanie miesiąca – czerwiec

Czip dla zwierzaka

Po co czipować swojego pupila?

Powodów jest kilka, przede wszystkim po zaczipowaniu nasze zwierze będzie identyfikowalne. Jest to koniecznie między innymi przy zagranicznych wyjazdach, kiedy nasz pupil musi mieć paszport, który może zostać założony pod warunkiem oznakowania zwierzęcia (są dwie opcje: czip lub tatuaż). Kolejny powód to ucieczka/porwanie – dzięki czipowi jesteśmy w stanie udowodnić kiedy ktoś go przygarnie i nie będzie chciał zwrócić, że to nasz zwierzak. Jeżeli zarejestrujemy go także w specjalnej bazie, to po odnalezieniu przez kogoś nasz pupil szybciej do nas wróci, a to za sprawą tego, że każdy weterynarz oraz schronisko ma czytnik, którym sprawdza takie znajdy i numer, który się na nim pojawi wpisuje do bazy gdzie zobaczy nasze dane (przy rejestracji sami określamy jakie dane chcemy aby były publiczne, może to być nasz adres lub np. jedynie numer telefonu).

Jak wygląda czipowanie? Jest bolesne?

Mikroczip jest wstrzykiwany pod skórę, ból jest porównywalny z każdym innym zastrzykiem i jest chwilowy. Nasze zwierzę nie odczuwa potem obecności mikroczipa w swoim ciele. Wszystko trwa tyle co przeciętny zastrzyk.

Czym dokładnie jest mikroczip i jak działa?

Mikroczip jest miniaturowym nadajnikiem o wymiarach 2,21 x 12 mm, który jest zasilany energią pola elektromagnetycznego z czytnika. Zakodowany numer jest wysyłany dzięki fali radiowej do skanera, który ją dekoduje i wyświetla jako 15 cyfrowy numer identyfikacyjny. Mikroczip zbudowany jest z elektronicznego układu scalonego oraz cewki, która służy jako antena. Umieszczone jest to w szklanej, polimerowej powłoce, co zapobiega dostaniu się płynów ustrojowych do środka, oraz ewentualnej migracji czipa (w paszporcie mamy określone miejsce w którym należy go szukać). Mikroczip jest sterylny i obojętny dla organizmu zwierzaka.

Jak długo to działa?

Jak określa międzynarodowa organizacja safe-animal żywotność mikroczipa jest praktycznie wieczna.

Ile to kosztuje?

W wielu gminach czipowanie zwierząt jest refundowane przez samorząd, należy poszukać czy taka akcja odbywa się w naszej okolicy. Jeżeli nawet nie ma takiej możliwości, to w stosunku do korzyści i dożywotniego czasu korzystania z mikroczipa nie jest on drogi. Ceny się wahają, w Krakowie za samo czipowanie zapłaciłam 50 zł, należy dopytać także weterynarza czy on zarejestruje nas w bazie, jeżeli nie to do tego dochodzi koszt 40 zł za rejestrację na stronie safe-animal.

Moim zdaniem czip to dobre rozwiązanie, dzięki niemu nasze zwierze jest choć trochę bardziej bezpieczne w razie ewentualnego zaginięcia. Może być to przydatne nawet dla pupili niewychodzacych, bo prawda jest taka, że nie jesteśmy w stanie zapanować nad tym czy kot lub inne zwierzę nie ucieknie kiedy np. gdy ktoś obcy otworzy drzwi. Jestem przeciwniczką pozwalania kotom wychodzenia bez opieki, jednak te przede wszystkim powinny być zaczipowane – obroża stwarza wiele zagrożeń (m.in. powieszenie się na niej podczas spadania z drzewa), a do tego kot łatwo może ją zgubić, a czip będzie miał zawsze przy sobie.

Orzechowska

Czip dla zwierzaka

Lolusiowe podsumowanie miesiąca – maj

Ostatnio bardzo spodobało mi się przedstawianie Wam miesiąca z mojego życia, dlatego postanowiłam kontynuować tę serię i co miesiąc informować Was co u mnie.

W maju Rodzice dość często grali w Eurobizens, a ja pokochałam im to umilać. W szczególności interesowały mnie kostki do gry.

11280494_1005364286141392_1261186820_n

Mama zmuszała mnie do robienia z nią selfie…

11349885_1005364279474726_1498570579_n

Były kolejne spacery w Parku Jordana.

11324036_1005364276141393_633491996_n

Często robiłam sobie drzemki w moim wiklinowym koszyku.

11215954_1005364272808060_1506664277_n

Gdy przyszły chwile nudy zapragnęłam zostać papierem toaletowym.

11297636_1005364266141394_1925340466_n

Podczas Juwenaliów Mama postanowiła przebrać się za czarnego kota. Ona ma bzika na moim punkcie i uwielbia wszystko, co jest związane z kotami.

11355466_1005364256141395_1167610518_n

Okazało się, że w będziemy się przeprowadzać z naszego domku i było dużo pakowania, które ja oczywiście nadzorowałam. Gdyby nie moja pomoc, na pewno nie poszłoby to tak sprawnie!

11287082_1005364246141396_43099324_n

Byłam też u Pana Weterynarza. To nie było miłe, bo miałam dwa zastrzyki. Jeden to szczepienie przeciwko wściekliźnie, a drugi to wszczepienie czipa. Dzięki temu, jeśli kiedyś się zgubię, to będzie można sprawnie odnaleźć moją Mamę. Obie te rzeczy były też konieczne, aby założyć mi paszport.

11356269_1005364239474730_158074999_n

16 maja nadszedł dzień, kiedy ostatecznie wyprowadziłam się ze starego domu. To moje ostatnie zdjęcie w Nawojce. Trochę za nią tęsknię, bo lubiłam spacerować po balkonie i było tak blisko do parku, ale mój nowy dom też jest fajny.

11304177_1005364242808063_881093066_n

Nadzorowałam w nim składanie nowych mebli…

11327312_1005364199474734_1703534062_n

A także wypakowywanie kartonów.

11354909_1005364189474735_1547754831_n

Polubiłam bardzo mój nowy parapet.

11330477_1005364182808069_1161163548_n

Co więcej, teraz mam ich kilka! Ten w kuchni też jest bardzo fajny.

11281713_1005364166141404_1663696792_n

Zdobywałam też szczyty w moim nowym domku.

11117497_1005364176141403_981373200_n

Bardzo polubiłam kuchnię i to, że mogę towarzyszyć Mamie kiedy coś przygotowuje. Tutaj właśnie podjadałam jej mięsko kradzione prosto z deski, kiedy ona robiła dla mnie BARFne posiłki.

11208793_1005364179474736_527977770_n

Niestety nie przekonałam się do nich i w takiej zmieszanej wersji nie przepadam za mięskiem. Mama pewnie będzie jeszcze próbować, żeby mnie przestawić na tę dietę…

11267681_1005364162808071_1725736029_n

Jednak chwilowo nie ma do mnie siły, za to kupiła mi mały zapas karmy CatzFinefood. Co prawda nie jest zła, ale ja dalej wybrzydzam i wcinam małymi porcjami. Za to 6-Fish z Orijena bardzo mi ostatnio posmakowała.

11267314_1005364146141406_1479881072_n

Pozostając w temacie kuchni, to lubię też wylegiwać się na lodówce i patrzeć na wszystko z góry.

11350100_1005364159474738_89341965_n

Nie ociągałam się też w pilnowaniu Taty, aby pilnie się uczył.

11304400_1005364152808072_795971109_n

Kiedy miałam gorszy dzień i bardzo tęskniłam za starym domem, to przychodziłam na całuski i przytulaski do Mamy, dzięki czemu od razu było mi lepiej.

11292854_1005364149474739_348073126_nBardzo spodobała mi się też łazienka, bo jest w niej wiele ciekawych rzeczy. Strasznie lubię podglądać Mamę, kiedy bierze długie kąpiele.

11311946_1005364142808073_1318800744_n

A także chować się w pralce, która czasem strasznie śmiesznie wiruje i wydaje z siebie dziwne dźwięki.

11272019_1005364132808074_1335820735_n

Podsumowując, bardzo lubię nowy domek, bo jest dużo większy od poprzedniego i mogę się wybiegać bez wychodzenia na zewnątrz. Czasem, to naprawdę bardzo męczące, że aż nie mam sił włożyć wszystkich łapek na parapet jak idę odpocząć.

11121231_1005364136141407_1098677724_nCo przyniesie mi czerwiec? Jeszcze nie wiem, ale Wy na pewno dowiecie się już za 30 dni.

Lola

Lolusiowe podsumowanie miesiąca – maj