Kocia Kawiarnia Kociarnia oczami kociarza

Pierwsza w Polsce kocia kawiarnia powstała niedawno w Krakowie. Została ona założona dzięki zbiórce pieniędzy na portalu PolakPotrafi, tak więc już sporo przed otwarciem w Internecie trwała kapania. Losy kociarni śledziłam z mieszanymi uczuciami od samego początku. Moje zdanie na jej temat utwierdziło się dopiero po wizycie w tym miejscu.

11714354_1028194133858407_1942624656_n

Plan był piękny

Kocia kawiarnia w Krakowie miała być bezpiecznym domem dla 3 kotów właścicielki i przystankiem dla kilku do adopcji. Miejsce to miało być stworzone przede wszystkim dla kotów, to one miały być tam podmiotem, a ich dobro miało być przedkładane nad wszystko inne.

Miało być a jak jest?

Nie ukrywam, że nie przepadam za rozwydrzonymi dziećmi, a jeszcze bardziej za ich rodzicami, którzy nie grzeszą rozumem. Miałam nadzieję, że rezerwując miejsce na dość mocno popołudniową godzinę ich tam nie spotkam, bo wiedziałam że szlag mnie może trafić. Poprowadzę Was jednak przez moją wizytę chronologicznie. Przy wejściu do kociarni znajduje się bar – byłam ze współtowarzyszem i jeśli chodzi o herbatę i kawę jakość i cena były ok. Gdy przybyliśmy około godziny 18:30 nie było zbyt dużo ludzi, tak więc zostaliśmy szybko obsłużeni, a panie były bardzo miłe.

11694178_1028194157191738_342355901_n

Przez podwójne zabezpieczone drzwi na których wisi regulamin wchodzi się do pierwszej sali, która jest dostępna bez rezerwacji – co do wystroju, to drapaki i budki dla kotów świetne, jednak dobór mebli i ich ustawienie fatalne – osoby tam siedzące wydawały się być bardzo skrępowane.

Idąc do drugiej sali mija się drzwi do pomieszczenia wyłącznie dla personelu i kotów – mają tam kuwety, jedzenie oraz mogą się schować jeśli nie mają ochoty na przebywanie z gośćmi. Druga sala, czyli ta w której obowiązują rezerwacje jest zaaranżowana nieco lepiej, wszystko jest bardziej spójne i dość komfortowe. Kiedy weszliśmy na oknie spały 4 koty – wszystkie okna oczywiście osiatkowane. Usiedliśmy na antresoli i zaczęłam obserwować.

11715861_1028194137191740_1656874543_n

Ludzie w naszej sali zachowywali się w miarę kulturalnie, nie nagabywali kotów, czekali aż one same do nich przyjdą, do czasu… Do czasu aż weszła na oko około 8 letnia dziewczynka. Na początku obudziła jednego kota, w międzyczasie 2 uciekły z okna, ten jednak był wytrwały i dawał się głaskać – momentami nazbyt energicznie, po czym dziewczynka zaczęła mieć do niego pretensje „Dlaczego nie mruczysz?” i przerzuciła się na wręcz szarpanie kota, który spał – kiciuś ten odkąd weszliśmy nie wyglądał mi na szczęśliwego, leżał schowany za innymi kotami i kwiatkiem. Reakcja rodziców? Żadna. Reakcja personelu? Zerowa. Personel miał pilnować przestrzegania regulaminu, jednak podczas mojego półtoragodzinnego pobytu nikt nie został upomniany. 

11741739_1028194153858405_1674140971_n

Przed jak i po mojej wizycie odbyłam trochę rozmów z innymi kociarzami, a także poczytałam opinie ludzi na temat kociej kawiarni oraz kilka artykułów.

Co do opinii „zwykłych ludzi”, to są one porażające. Ludzie narzekają, że jest za mało kotów, że nie chcą się miziać, że przyszli tam aby pobawić się z kotami, a one nie miały na to ochoty. Ubolewają nad brakiem kotów rasowych oraz krytykują wystrój. Po prostu koty w ich opinii są tam towarem, za który niejako płacą i chcą od niego posłuszeństwa i bycia na każde zawołanie.

Jeżeli chodzi o artykuły, to po prostu mi opada wszystko. Prosty, fajny temat, przecież kto nie chce poczytać o kotkach? To pojadę tam jako dziennikarz, pogłaszczę koty, porozmawiam z właścicielką, potem napiszę laurkę, która będzie reklamą dla tego miejsca i wszyscy będą szczęśliwi. Właśnie wszyscy? A koty? Czy któryś dziennikarz wpadł na to aby porozmawiać z kocim behawiorystą? Ach, przepraszam zapomniałam, przecież nawet nie wiedzą o istnieniu takich osób, przecież jak właścicielka mówi, że to miejsce jest super dla kotów to tak jest, bo kto by w dzisiejszych czasach sprawdzał swoje informacje u różnych źródeł? Artykuł trzeba napisać szybko, żeby zając się kolejnym, aby dostać kasę za następne wierszówki. Wgłębienie się w koci temat? No przecież koty, to koty, są do głaskania, zabawy, a tu jeszcze deklarują, że mają super warunki i są pod opieką weterynarza i behawiorysty (żaden nie przyznaje się do sprawowania nadzoru nad tym miejscem). Sprawdził to ktoś? Naprawdę po kilku darowałam sobie czytanie kolejnych, bo moje ciśnienie by tego nie wytrzymało.

Kociarze (Ci prawdziwi, dla których dobro kota jest najważniejsze, którzy nie karmią swoich pociech marketówkami i nie wypuszczają ich samopas) po wizycie w tym miejscu opowiadają przerażające dla mnie historie. Wynika z nich, że większość rodziców traktuje to miejsce jako plac zabaw. Przychodzą aby sobie pogadać w spokoju, a kiedy dziecko czegoś chce mówią „tam masz kota, idź się z nim pobaw”. Personel nie zwraca uwagi na łamanie regulaminu oraz dręczenie kotów – liczy się aby klient zostawił kasę na barze.

11714352_1028194150525072_128743973_n

Niestety, ale mówię stanowcze NIE temu miejscu. Zapowiadało się pięknie i miała to być przystań, dom tymczasowy dla kotów poszukujących kochającego dwunoga. Tak się nie stało i w obecnej formie to miejsce nie ma prawa istnieć. Ludzie, którzy tam przychodzą nie są edukowani co do prawidłowego zachowania przy kotach, a dzieci traktują je jako pluszaki. A może to byłaby dobra alternatywa? Zamiast prawdziwych kotów wstawić tam pluszowe, a dochodami wspierać jakąś fundację lub dom tymczasowy? Wiem, że tysiące kotów w Polsce żyje w o wiele gorszych warunkach, jednak powinniśmy promować te jak najlepsze, prawidłowe działania na rzecz zwierząt. W obecnej formie kociarnia jest biznesem zarabiającym na kotach, które 11 godzin dziennie muszą znosić dziesiątki ludzi pragnących choć przez chwilę je pogłaskać, pobawić się czy zrobić sobie z nimi zdjęcie. Większość z nich pewnie myśli „przecież jak go wezmę na chwilę na ręce to nic mu się nie stanie”, tylko co jeśli z takim zamiarem przyjdzie chociażby 20 osób każdego dnia, a ten kot nie lubi być podnoszony? Weźcie to wszystko pod rozwagę zanim podejmiecie decyzje o odwiedzeniu kociarni.

Orzechowska

Kocia Kawiarnia Kociarnia oczami kociarza

Kastracja kotów – jak, po co i dlaczego

Temat kastracji kotów jest dość obszerny i bardzo ważny. Chciałabym przedstawić go w sposób obiektywny pokazując fakty, jednak prowadzić przez ten merytoryczny tekst będzie moje – co za tym idzie subiektywne, doświadczenie. Mam nadzieję, że uda mi się dzięki temu ukazać to, że nikt nie jest doskonały i warto zmieniać siebie i swoje opinie dla dobra naszego zwierzaka.

Pochodzę z małej, mazowieckiej wsi, gdzie niestety jak na większości polskich wsi do zwierząt podchodzi się zupełnie inaczej niż w mieście. Nie są traktowane źle, ale niepoprawnie, mają opiekę, ale nie idealną, są lubiane, ale nie są członkami rodziny. W moim domu gdy byłam mała były koty, karmiło się rzeczami, których moja Lola nigdy nie miała w swoim żołądku, żyły na dworze, a o kastracji nikt nie słyszał. Wiele zachowań, wiedzy i doświadczenia wynosi się z domu, jednak jesteśmy w stanie uczyć się przez całe życie. Ja kochałam koty od zawsze i posiadanie kota (a raczej bycie posiadanym przez kota) było moim marzeniem. Tak naprawdę na poważnie zaczęłam się edukować kiedy zapadła decyzja, że będę mieć Lolę. Od kiedy ją mam ciągle się uczę nowych rzeczy i zmieniam swoje poglądy, które niekiedy miały bardzo niesprecyzowane podłoże. W opiece nad Lolą popełniłam nie jeden błąd, ale stale poszerzam moją wiedzę i jestem otwarta na argumenty obu stron w kocich sporów. Tak również było z kastracją, właśnie z kastracją, a nie sterylizacją. Zacznę zatem od wyjaśnienia różnicy między tymi pojęciami.

Czym jest kastracja a czym sterylizacja?

Powszechnie powiela się nieprawidłowość, że w przypadku kotów po prostu dzieli się to pojęcie i kastracja dotyczy samców, a sterylizacja samic. Jest to błąd, który w dodatku jest powszechnie powielany, czasem nawet przez weterynarzy. Ważne aby znać te pojęcia i wiedzieć jaka jest między nimi różnica, aby przez swoją niewiedzę nie skrzywdzić kota. Zarówno kastracja jak i sterylizacja dotyczy obu płci i są to dwa różne pojęcia mogące prowadzić do innych zabiegów.

Kastracja jest to chirurgiczne usunięcie narządów płciowych, a więc w tym przypadku weterynarz usuwa samcowi jądra, a samicy jajniki oraz macicę.

Sterylizacja to inaczej ubezpłodnienie, a więc zabieg który uniemożliwi rozmnażanie. Jest to szersze pojęcie zawierające w sobie kastrację, ale może także oznaczać np. w przypadku samic usunięcie jedynie jajników.

Moje uczucia co do kastracji były bardzo mieszane. Sądziłam, że skoro Lola jest kotką niewychodzącą, to nie ma takiej potrzeby. Nie chciałam jej w ten sposób okaleczać, a nawet miewałam myśli, że może kiedyś w przyszłości chciałabym aby miała potomstwo. Aż nie mogę uwierzyć ile w tych 3 zdaniach, które kiedyś były w mojej głowie słuszne mam teraz rzeczy do obalenia.

Koty niewychodzące należy kastrować. Nigdy nie mamy gwarancji, że nasz kot nie ucieknie – nawet do najlepiej osiatkowanego domu może wejść ktoś, kto nie domknie drzwi i nikt nie zagwarantuje nam, że nasza kotka nie wróci brzuchata, a nasz kot nie zapłodni jakiejś bezdomnej kotki. Co w tym strasznego? To, że w Polsce bezdomność kotów jest ogromna. Dzikie kotki rodzą po kilka miotów rocznie, a ich małe giną pod kołami samochodów, umierają z głodu, konają w męczarniach z powodu chorób zakaźnych lub są zjadane żywcem przez robaki. A co jest złego w tym, że nasza kotka będzie mieć małe? Nawet jeśli znajdziemy im dobre domy z gwarancją, że tam zostaną wykastrowane to i tak na ich miejsce ta osoba mogłaby przygarnąć jakąś bidę ze schroniska czy fundacji. Jeżeli wydamy je osobom, które także ich nie wykastrują, to stworzy nam się piramida kolejnych zaniedbanych, nieszczęśliwych kociąt. Ale ktoś chce mieć małego kotka, a te w schronisku są stare. Bzdura, niestety jak wspomniałam wcześniej dzikie kotki rodzą kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt małych rocznie, które niekiedy są zgarniane przez fundacje, gdzie można przygarnąć kociaka lub trafiają do schroniska – co jest dla nich o wiele gorszą opcją, bo w większości jest to dla nich wyrok śmierci.

kastracja-sterylizacja-jest

Moje wątpliwości co do kastracji wzbudzały też zasłyszane przeze mnie tezy, że należy poczekać do pierwszej rui, albo że kotka powinna raz urodzić małe, aby później nie mieć ciąży urojonej.

Oba te stwierdzenia są nieprawdą. Nie trzeba czekać do pierwszej rui, a tym bardziej nie należy dopuścić do tego aby nasza kotka miała małe. Nie ma żadnych wskazań medycznych ku jednemu i drugiemu. Co więcej kotka podczas rui się męczy, jej organizm jest opanowany przez bardzo silny instynkt. Jeżeli chodzi o ciążę urojoną, to jeżeli kotka nigdy nie doświadczyła prawdziwej jest na to bardzo mała szansa, bo ona po prostu nie zna tego uczucia. Nawiązując do tego, że kotka powinna mieć jeden miot w swoim życiu, to ona nigdy nie będzie tęsknić za czymś i nie będzie jej brakować czegoś czego nie doświadczyła, zatem pomijając wszystkie inne powody braku potomstwa jest także dobre dla jej zdrowia psychicznego.

Jeśli chodzi o samców, to oprócz tego że nie będą w stanie poszerzać bezdomności płodząc małe, to kastracja jest dla nich także ważna ze względów zdrowotnych – nie będzie możliwości zachorowania na choroby jąder, a także przestanie wytwarzać hormony, które zmuszają go do znaczenia terenu, co nie jest przyjemne.

Kiedy zatem wykonywać zabieg kastracji?

Nie ma jednej słusznej liczbowej odpowiedzi, zależy to od kota i tego jak szybko się rozwija. Zazwyczaj samce można już kastrować około 4-5 miesiąca, a samice około 6-7. Wyznacznikiem jest osiągnięcie „dorosłości”, a jest to równe z momentem kiedy nasz kot wymieni zęby na stałe (tak, koty także wymieniają zęby, choć mało osób o tym wie, bo swoje mleczaki połykają). To czy zęby zostały wymienione z pewnością bezbłędnie oceni weterynarz.

Dla wielu ludzi bardzo istotna jest kwestia kosztów, postaram się więc obalić także ten argument.

Po pierwsze w wielu gminach w związku z ustawą o ochronie zwierząt jest specjalny fundusz na ten cel i dzięki temu możemy uzyskać darmowy zabieg lub w jakiejś części dofinansowany. Często w marcu są prowadzone duże akcje. Należy poszukać informacji i sprawdzić, które gabinety weterynaryjne prowadzą taką działalność. Po drugie koszt utrzymania i opieki nad maluchami, kiedy nasza kotka urodzi (małe koty powinny być 12 tygodni przy mamie i rodzeństwie aby rozwijać się prawidłowo) są znacznie wyższe niż koszt zabiegu. To samo tyczy się leczenia chorób, których może nabawić się niekastrowany kot.

Jeżeli chodzi o ceny, to są one zróżnicowane, zależy to od miasta czy weterynarz. Jednak zazwyczaj zakres cenowy jeżeli chodzi o samca to 50-150 zł, a samicę 80-250 zł.

Tym, co przekonało mnie do wykastrowania Loli były dwie rzeczy – ruja i zdobycie wiedzy w temacie chorób układu rozrodczego. Niestety moja kotka miała pierwszą ruję, było to dla niej straszną męczarnią. Nie byłam w stanie patrzeć na jej cierpienie. Pierwsza (i ostatnia) ruja u Loli pojawiła się około jej 7 miesiąca życia. Czytałam też o różnych chorobach, a przede wszystkim o ropomaciczy. Oszczędzę Wam zdjęć, ale jeśli ktoś jest przeciwnikiem kastracji, to powinien wpisać sobie w wyszukiwarkę grafiki to hasło. Kotki umierają w wielkim bólu, a lekarstwem na tę chorobę jest właśnie kastracja – o ile zdiagnozuje się w to we wczesnym stadium, jeżeli nie to jedynym humanitarnym wyjściem jest uśpienie.

Na zabieg zapisałyśmy się właśnie w marcu – zbiegło się to z zakończeniem pierwszej rui, a także tym, że weterynarz poinformował mnie o wymianie zębów i promocji -50% na zabieg kastracji w naszej lecznicy. Zapłaciłyśmy 100 zł i 20 zł za kubrak, ponieważ była to klasyczna kastracja z nacięciem na brzuchu.

Pierwszym krokiem przy planowaniu kastracji, powinno być znalezienie dobrego lekarza. Każdy z nas ma dostęp do sieci i poczytanie opinii na forach czy kocich grupach nie jest problemem. Możemy także sprawdzić doświadczenie owego lekarza. Kiedy umawiamy się na kastrację i lekarz zacznie nam mówić o czekaniu na pierwszą ruję bądź miot od razu uciekajmy i szukajmy innego.

My miałyśmy sprawdzoną lecznicę i lekarza, który ma świetną opinię i duże doświadczenie.

Jeżeli chodzi o samo przygotowanie do zabiegu, to wszystkie szczegóły powinien przedstawić lekarz podczas zapisu. Te wymogi mogą się różnić w zależności od tego jak wykonuje zabieg i ile czasu spędzi kot w lecznicy zanim do niego dojdzie. Przygotowanie zwierzaka polega zazwyczaj na odpowiedniej ilości godzin głodówki oraz zakazu picia.

Z tego co pamiętam u nas było to 12 godzin głodówki przed wizytą, ale Lola cały czas miała mieć dostęp do wody. 

Przychodząc na wizytę kot powinien być przy nas przebadany i jeżeli jest zdrowy wtedy zostawiamy go w lecznicy.

W przypadku samców zabieg odbywa się w znieczuleniu ogólnym, ale trwa bardzo krótko i polega jedynie na usunięciu jąder przez cięcia w mosznie, których zazwyczaj się nie zaszywa.

Jeżeli chodzi o samice, to zabieg nie jest już zabiegiem a bardziej operacją. Jest ona wykonywana pod narkozą. Są obecnie jej dwa rodzaje – klasyczny, czyli nacięcie na brzuchu oraz boczny – kotka jest nacinana koło uda. Nie wszyscy weterynarze robią ten drugi, który jest mniej inwazyjny dla kota, bo nacięcie jest mniejsze. Jednak z drugiej strony przy klasycznym nacięciu w razie komplikacji lekarz ma od razu lepszy dostęp do reszty narządów. Co do kubraka, o którym wspomniałam wcześniej przy cięciu bocznym zazwyczaj nie jest konieczny, bo kotki się niezbyt interesują tym miejscem, zresztą rana jest mniejsza, jednak przy klasycznym zaleca się noszenie kubraka do zdjęcia szwów, ponieważ kotki lubią ją wylizywać czy drapać i prowadzić to może do zakażeń. Odbiór kotki jest po kilku godzinach, zależy to oczywiście od tego kiedy chirurg zamierza je przeprowadzić. Jest to zazwyczaj około 5 godzin.

Bardzo ważne jest to, żeby odbierać kota od weterynarza kiedy jest wybudzony z narkozy – my nie jesteśmy w stanie ocenić podczas wybudzania czy wszystko jest w porządku, poza tym w razie nieprawidłowości lekarz może od razu działać.

Kiedy zostawiłam Lolę w lecznicy bardzo się bałam, wiedziałam że to dla jej dobre, ale to jednak operacja pod narkozą i wiele rzeczy może się zdarzyć. 4 godziny oczekiwania były dla mnie bardzo nerwowe. Kiedy weszłam do gabinetu i ją zobaczyłam – na samo wspomnienie tego napłynęły mi właśnie łzy do oczu, to był jeden z najgorszych momentów mojego życia. Była wybudzona, ale narkoza wciąż działała na jej organizm. Wyglądała strasznie, jakby miała za chwilę odejść. Nie była w stanie się ruszać, a wyraz jej pyszczka był dla mnie przerażający, taki nieobecny, jakby nie była świadoma. To był jedyny moment, w którym żałowałam, że zdecydowałam się na kastrację. 

Opieka przez pierwszą dobę po zabiegu nie różni się zbytnio, a więc nie ma podziału na płeć. Przede wszystkim trzymamy się zasady 4C: ciepło, cicho, czysto, ciemno. Kot może nie być w stanie chodzić do kuwety i będzie robił pod siebie, musimy dbać o to aby cały czas miał jednak czysto, aby nie zabrudzić rany i nie doprowadzić do zakażenia. Możemy także przygotować ciepłe, ciemne miejsce na ziemi – aby np. kotka po narkozie nie spadła z wysokości. Poza tym znów mamy ograniczenie jeśli chodzi o głodówkę, tak aby w przypadku kotek wszystko wewnątrz mogło spokojnie „powrócić” do normalności.

Kiedy wróciłyśmy do domu dalej byłam przerażona. Lola usilnie próbowała chodzić, ale nie była w stanie, bo miała nogi jak z waty. Leżała na łóżku zatem cały czas byłam przy niej i pilnowałam aby nie spadła. Sama nie spałam prawie dwie doby, aby cały czas przy niej czuwać.

11721378_1026534217357732_1016918929_n

Jeżeli chodzi o samce, to najczęściej w pierwszej dobie po zabiegu dochodzą już do siebie i funkcjonują normalnie. Po kilku dniach nie ma już śladu, no oprócz wygolonego miejsca.

U kotek jest to nieco bardziej skomplikowane. Mamy szwy na które musimy uważać, kubrak jest przy tym bardzo pomocny. Nie możemy dopuścić do tego, aby kotka je rozlizywała czy gryzła. Co więcej musimy ograniczyć, a najlepiej byłoby w ogóle nie dopuścić do skakania przez kotkę. Dla właścicieli kotów brzmi to nieco abstrakcyjne, jednak musimy chociaż przez 48 godzin po zabiegu bardzo tego pilnować. Kotka skacząc może nabawić się przepukliny, co wydłuży czas rekonwalescencji.

11694239_1026534220691065_1088317748_n

Po kilku godzinach od zabiegu Loli przeszły wszystkie rzeczy, które były związane z narkozą. Była oczywiście jeszcze jakiś czas osowiała, dużo spała przez pierwsze dwie doby. Jeżeli chodzi o potrzeby fizjologicznie, to dzielnie wstrzymała siku aż była w lepszym stanie i sama doszła do kuwety. Co do jedzenia, to na okres całej rekonwalescencji obraziła się zupełnie na suchą karmę i jadła jedynie mokrą, co gorsza upatrzyła sobie jedynie filetówki, które nie są dobrze zbilansowane, ale zależało mi aby w ogóle jadła. Półtora tygodnia od zabiegu jedzenie wróciło do normy. Zaleca się aby chociaż przez pierwszy dzień po zabiegu dawać mokrą karmę, bo jest ona mniej podrażniająca dla układu pokarmowego, jednak nie jest to konieczne. Po dwóch dniach mieliśmy wizytę kontrolną na której został sprawdzony jej stan zdrowia i to czy szwy goją się dobrze. Nie dostała żadnych dodatkowych leków. Było mi przykro patrzeć jak ją boli, ale było to także dla jej dobra, ponieważ odczuwając ból nie była zbyt aktywna, co mogłoby doprowadzić do komplikacji przy szwach. Kolejna wizyta odbyła się po 10 dniach od kastracji i było to zdjęcie szwów. Około 7 dni od zabiegu Lola wydawała się już całkiem zdrowa, a po zdjęciu szwów jedynym wspomnieniem po kastracji był wygolony brzuch. Mniej więcej po miesiącu futro odrosło, a nam pozostał brak zmartwień o choroby układu rozrodczego i niechcianą ciążę.

11733445_1026534877357666_1361903333_n

Mam nadzieję, że udało mi się komuś usystematyzować wiedzę w tym zakresie, a kogoś może nawet przekonać do tego, że kastracja jest konieczna we wszystkich przypadkach oprócz kotów hodowlanych, które mają przeznaczenie do rozrodu.

11714491_1026534224024398_1462206954_n

Orzechowska

Kastracja kotów – jak, po co i dlaczego

Kot w worku

11714412_1025274067483747_460209255_nKot w worku to…

To miłość do kotów, radość dla kociarzy, niezwykła precyzja, niespodzianka i mała przyjemność.

Garść informacji

Konkretyzując Kot w worku działa na tej samej zasadzie, co te wszystkie kosmetyczne „boxy”, tak więc płacimy jakąś sumę (w tym wypadku przy jednomiesięcznej subskrypcji 69 zł), a otrzymujemy w zamian paczkę, w której znajdują się produkty zarówno dla naszego kota jak i dla nas. W każdym miesiącu zawartość jest inna, a my nie znamy jej w momencie zamawiania.

Kocie pudełko jest nowością na rynku, pierwszą można było zamówić w maju, zawartość drugiej – czerwcowej przedstawię poniżej.
11655435_1025274064150414_1821966447_n

To, co rzuca się w oczy od razu, to staranność z jaką jest przygotowywane. Każdy element jest zadbany do granic możliwości. Na kopercie znajdował się koci stempel, a na pudełku urocze logo.11655466_1025274060817081_1075603995_n

Zawartość czerwcowej paczki, mogę ocenić po moim i Loli ponad tygodniowym testowaniu.11716019_1025274070817080_680073750_n

Pierwszą rzeczą było glicerynowe mydło z firmy Organique o cynamonowym zapachu. Wzór wewnątrz bardzo przyjemny, jednak jak dla mnie nie trafiono z zapachem (nie cierpię cynamonu), a także z całym produktem. Nie używam mydeł w kostce i średnio pasuje mi ono do kociego klimatu – koty także nie korzystają z mydła.11696760_1025565924121228_576329827_n

Kolejny był magnes – kamień z kocim nadrukiem (wariantów było kilka). Całkiem ładnie komponuje się na naszej lodówce, poza tym myślę że to wróżba, że przy sprzyjających warunkach należy zrobić dokocenie.11715913_1025565930787894_1257274752_n

Dalej w pudełku znaleźliśmy kukurydzę od LoloPets i to zdecydowanie jest ulubiona rzecz Loli. Zachwyciła się nią od pierwszego wejrzenia i jest to aktualnie jej ulubiona zabawka. 11694103_1025565934121227_391665910_n

Mnie najbardziej urzekła obróżka z kokardą od Furkidz. Na co dzień Lolka nie chodzi w żadnej obroży, ale jest to bardzo uroczy gadżet. Prezentuje się w niej przecudnie. Godne podkreślenia jest to, że autorka Kota w worku poprosiła wszystkich przed zapakowaniem paczek o zdjęcia naszych pociech, aby dobrać odpowiedni kolor i trafiła w dziesiątkę!
11715982_1025567254121095_1098361316_n

Dostaliśmy także próbkę bezzbożowej karmy Canagan. Nie planujemy zmieniać naszego aktualnego żywienia, zresztą mam wątpliwości co do jej składu i zbilansowania, ale potraktowaliśmy ją jako przekąskę – Lola wcinała z chęcią.11692858_1025565914121229_1184172097_n

Gdyby ktoś był zainteresowany zostawiam wizytówkę z namiarami na Kota w worku. Moim zdaniem jest to ciekawy pomysł szczególnie na prezent dla kogoś, kto posiada kota i ma małego świra na jego punkcie. Podsumowując pudełko oceniam pozytywnie, ale nie jest to coś niezbędnego do życia.11668058_1025565920787895_420307115_n

Orzechowska

Kot w worku

Lolusiowe podsumowanie miesiąca – czerwiec

Cały czerwiec był dla mnie bardzo pracowity, bo musiałam pilnować Mamy, żeby pilnie uczyła się do sesji i pisała prace zaliczeniowe.11667194_1023704240974063_615239489_n Często też była poza domem, więc jak już wracała, to nie odstępowałam jej na krok – nawet podczas kąpieli.11694335_1023704417640712_1300252460_n Ciągle pakowałam się na kolanka i zrobiłam się strasznym miziakiem.11693133_1023714310973056_537316133_n Kiedy Mama się uczyła i nie miała dla mnie czasu, to z nudów wylegiwałam się na parapecie.11657455_1023704527640701_934674150_n Ale czasem po prostu uczyłam się razem z nią, myślę że bez problemu poradziłabym sobie na egzaminach.11693015_1023705310973956_1913243500_n Zdarzało mi się też troszkę przeszkadzać, kiedy potrzebowałam aby zwróciła na mnie uwagę.11713521_1023705307640623_1907856959_n Chętnie też pomagałam w kuchni, szczególnie przy dorszu.11667935_1023704917640662_1120116116_n A w upały Mama zapewniła mi chłodzącą zabawę.11657404_1023714010973086_1338979956_n Mojej miziastości nie było końca.11667874_1023706194307201_1005055888_n Drzemki w słoneczku na nagrzanym laptopie też miały miejsce.11667932_1023714030973084_952725614_n Towarzyszyłam także Mamie podczas oglądania seriali.11653443_1023714024306418_994883130_n Kiedy Mama wyjechała na kilka dni na wieś bardzo za nią tęskniłam, ale rozmawiałyśmy kilka razy przez FaceTime.11289700_1023706754307145_2008839460_n Pod koniec miesiąca przyszły do mnie pyszności i zabawki z zooplusa. Naprawdę zwariowałam na punkcie snacków z Cosmy, które w składzie mają 100% mięsa.11713517_1023710074306813_2050209718_n Kiedy Mama wróciła to wreszcie otworzyliśmy mój spóźniony prezent na Dzień Dziecka – Kota w worku. Było tam dużo super rzeczy!11713492_1023714027639751_1358244226_n

O Kocie w worku i jego czerwcowej zawartości napisze Mama w kolejnym tekście, a my widzimy się za miesiąc!

Lola

Lolusiowe podsumowanie miesiąca – czerwiec