Kastracja kotów – jak, po co i dlaczego

Temat kastracji kotów jest dość obszerny i bardzo ważny. Chciałabym przedstawić go w sposób obiektywny pokazując fakty, jednak prowadzić przez ten merytoryczny tekst będzie moje – co za tym idzie subiektywne, doświadczenie. Mam nadzieję, że uda mi się dzięki temu ukazać to, że nikt nie jest doskonały i warto zmieniać siebie i swoje opinie dla dobra naszego zwierzaka.

Pochodzę z małej, mazowieckiej wsi, gdzie niestety jak na większości polskich wsi do zwierząt podchodzi się zupełnie inaczej niż w mieście. Nie są traktowane źle, ale niepoprawnie, mają opiekę, ale nie idealną, są lubiane, ale nie są członkami rodziny. W moim domu gdy byłam mała były koty, karmiło się rzeczami, których moja Lola nigdy nie miała w swoim żołądku, żyły na dworze, a o kastracji nikt nie słyszał. Wiele zachowań, wiedzy i doświadczenia wynosi się z domu, jednak jesteśmy w stanie uczyć się przez całe życie. Ja kochałam koty od zawsze i posiadanie kota (a raczej bycie posiadanym przez kota) było moim marzeniem. Tak naprawdę na poważnie zaczęłam się edukować kiedy zapadła decyzja, że będę mieć Lolę. Od kiedy ją mam ciągle się uczę nowych rzeczy i zmieniam swoje poglądy, które niekiedy miały bardzo niesprecyzowane podłoże. W opiece nad Lolą popełniłam nie jeden błąd, ale stale poszerzam moją wiedzę i jestem otwarta na argumenty obu stron w kocich sporów. Tak również było z kastracją, właśnie z kastracją, a nie sterylizacją. Zacznę zatem od wyjaśnienia różnicy między tymi pojęciami.

Czym jest kastracja a czym sterylizacja?

Powszechnie powiela się nieprawidłowość, że w przypadku kotów po prostu dzieli się to pojęcie i kastracja dotyczy samców, a sterylizacja samic. Jest to błąd, który w dodatku jest powszechnie powielany, czasem nawet przez weterynarzy. Ważne aby znać te pojęcia i wiedzieć jaka jest między nimi różnica, aby przez swoją niewiedzę nie skrzywdzić kota. Zarówno kastracja jak i sterylizacja dotyczy obu płci i są to dwa różne pojęcia mogące prowadzić do innych zabiegów.

Kastracja jest to chirurgiczne usunięcie narządów płciowych, a więc w tym przypadku weterynarz usuwa samcowi jądra, a samicy jajniki oraz macicę.

Sterylizacja to inaczej ubezpłodnienie, a więc zabieg który uniemożliwi rozmnażanie. Jest to szersze pojęcie zawierające w sobie kastrację, ale może także oznaczać np. w przypadku samic usunięcie jedynie jajników.

Moje uczucia co do kastracji były bardzo mieszane. Sądziłam, że skoro Lola jest kotką niewychodzącą, to nie ma takiej potrzeby. Nie chciałam jej w ten sposób okaleczać, a nawet miewałam myśli, że może kiedyś w przyszłości chciałabym aby miała potomstwo. Aż nie mogę uwierzyć ile w tych 3 zdaniach, które kiedyś były w mojej głowie słuszne mam teraz rzeczy do obalenia.

Koty niewychodzące należy kastrować. Nigdy nie mamy gwarancji, że nasz kot nie ucieknie – nawet do najlepiej osiatkowanego domu może wejść ktoś, kto nie domknie drzwi i nikt nie zagwarantuje nam, że nasza kotka nie wróci brzuchata, a nasz kot nie zapłodni jakiejś bezdomnej kotki. Co w tym strasznego? To, że w Polsce bezdomność kotów jest ogromna. Dzikie kotki rodzą po kilka miotów rocznie, a ich małe giną pod kołami samochodów, umierają z głodu, konają w męczarniach z powodu chorób zakaźnych lub są zjadane żywcem przez robaki. A co jest złego w tym, że nasza kotka będzie mieć małe? Nawet jeśli znajdziemy im dobre domy z gwarancją, że tam zostaną wykastrowane to i tak na ich miejsce ta osoba mogłaby przygarnąć jakąś bidę ze schroniska czy fundacji. Jeżeli wydamy je osobom, które także ich nie wykastrują, to stworzy nam się piramida kolejnych zaniedbanych, nieszczęśliwych kociąt. Ale ktoś chce mieć małego kotka, a te w schronisku są stare. Bzdura, niestety jak wspomniałam wcześniej dzikie kotki rodzą kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt małych rocznie, które niekiedy są zgarniane przez fundacje, gdzie można przygarnąć kociaka lub trafiają do schroniska – co jest dla nich o wiele gorszą opcją, bo w większości jest to dla nich wyrok śmierci.

kastracja-sterylizacja-jest

Moje wątpliwości co do kastracji wzbudzały też zasłyszane przeze mnie tezy, że należy poczekać do pierwszej rui, albo że kotka powinna raz urodzić małe, aby później nie mieć ciąży urojonej.

Oba te stwierdzenia są nieprawdą. Nie trzeba czekać do pierwszej rui, a tym bardziej nie należy dopuścić do tego aby nasza kotka miała małe. Nie ma żadnych wskazań medycznych ku jednemu i drugiemu. Co więcej kotka podczas rui się męczy, jej organizm jest opanowany przez bardzo silny instynkt. Jeżeli chodzi o ciążę urojoną, to jeżeli kotka nigdy nie doświadczyła prawdziwej jest na to bardzo mała szansa, bo ona po prostu nie zna tego uczucia. Nawiązując do tego, że kotka powinna mieć jeden miot w swoim życiu, to ona nigdy nie będzie tęsknić za czymś i nie będzie jej brakować czegoś czego nie doświadczyła, zatem pomijając wszystkie inne powody braku potomstwa jest także dobre dla jej zdrowia psychicznego.

Jeśli chodzi o samców, to oprócz tego że nie będą w stanie poszerzać bezdomności płodząc małe, to kastracja jest dla nich także ważna ze względów zdrowotnych – nie będzie możliwości zachorowania na choroby jąder, a także przestanie wytwarzać hormony, które zmuszają go do znaczenia terenu, co nie jest przyjemne.

Kiedy zatem wykonywać zabieg kastracji?

Nie ma jednej słusznej liczbowej odpowiedzi, zależy to od kota i tego jak szybko się rozwija. Zazwyczaj samce można już kastrować około 4-5 miesiąca, a samice około 6-7. Wyznacznikiem jest osiągnięcie „dorosłości”, a jest to równe z momentem kiedy nasz kot wymieni zęby na stałe (tak, koty także wymieniają zęby, choć mało osób o tym wie, bo swoje mleczaki połykają). To czy zęby zostały wymienione z pewnością bezbłędnie oceni weterynarz.

Dla wielu ludzi bardzo istotna jest kwestia kosztów, postaram się więc obalić także ten argument.

Po pierwsze w wielu gminach w związku z ustawą o ochronie zwierząt jest specjalny fundusz na ten cel i dzięki temu możemy uzyskać darmowy zabieg lub w jakiejś części dofinansowany. Często w marcu są prowadzone duże akcje. Należy poszukać informacji i sprawdzić, które gabinety weterynaryjne prowadzą taką działalność. Po drugie koszt utrzymania i opieki nad maluchami, kiedy nasza kotka urodzi (małe koty powinny być 12 tygodni przy mamie i rodzeństwie aby rozwijać się prawidłowo) są znacznie wyższe niż koszt zabiegu. To samo tyczy się leczenia chorób, których może nabawić się niekastrowany kot.

Jeżeli chodzi o ceny, to są one zróżnicowane, zależy to od miasta czy weterynarz. Jednak zazwyczaj zakres cenowy jeżeli chodzi o samca to 50-150 zł, a samicę 80-250 zł.

Tym, co przekonało mnie do wykastrowania Loli były dwie rzeczy – ruja i zdobycie wiedzy w temacie chorób układu rozrodczego. Niestety moja kotka miała pierwszą ruję, było to dla niej straszną męczarnią. Nie byłam w stanie patrzeć na jej cierpienie. Pierwsza (i ostatnia) ruja u Loli pojawiła się około jej 7 miesiąca życia. Czytałam też o różnych chorobach, a przede wszystkim o ropomaciczy. Oszczędzę Wam zdjęć, ale jeśli ktoś jest przeciwnikiem kastracji, to powinien wpisać sobie w wyszukiwarkę grafiki to hasło. Kotki umierają w wielkim bólu, a lekarstwem na tę chorobę jest właśnie kastracja – o ile zdiagnozuje się w to we wczesnym stadium, jeżeli nie to jedynym humanitarnym wyjściem jest uśpienie.

Na zabieg zapisałyśmy się właśnie w marcu – zbiegło się to z zakończeniem pierwszej rui, a także tym, że weterynarz poinformował mnie o wymianie zębów i promocji -50% na zabieg kastracji w naszej lecznicy. Zapłaciłyśmy 100 zł i 20 zł za kubrak, ponieważ była to klasyczna kastracja z nacięciem na brzuchu.

Pierwszym krokiem przy planowaniu kastracji, powinno być znalezienie dobrego lekarza. Każdy z nas ma dostęp do sieci i poczytanie opinii na forach czy kocich grupach nie jest problemem. Możemy także sprawdzić doświadczenie owego lekarza. Kiedy umawiamy się na kastrację i lekarz zacznie nam mówić o czekaniu na pierwszą ruję bądź miot od razu uciekajmy i szukajmy innego.

My miałyśmy sprawdzoną lecznicę i lekarza, który ma świetną opinię i duże doświadczenie.

Jeżeli chodzi o samo przygotowanie do zabiegu, to wszystkie szczegóły powinien przedstawić lekarz podczas zapisu. Te wymogi mogą się różnić w zależności od tego jak wykonuje zabieg i ile czasu spędzi kot w lecznicy zanim do niego dojdzie. Przygotowanie zwierzaka polega zazwyczaj na odpowiedniej ilości godzin głodówki oraz zakazu picia.

Z tego co pamiętam u nas było to 12 godzin głodówki przed wizytą, ale Lola cały czas miała mieć dostęp do wody. 

Przychodząc na wizytę kot powinien być przy nas przebadany i jeżeli jest zdrowy wtedy zostawiamy go w lecznicy.

W przypadku samców zabieg odbywa się w znieczuleniu ogólnym, ale trwa bardzo krótko i polega jedynie na usunięciu jąder przez cięcia w mosznie, których zazwyczaj się nie zaszywa.

Jeżeli chodzi o samice, to zabieg nie jest już zabiegiem a bardziej operacją. Jest ona wykonywana pod narkozą. Są obecnie jej dwa rodzaje – klasyczny, czyli nacięcie na brzuchu oraz boczny – kotka jest nacinana koło uda. Nie wszyscy weterynarze robią ten drugi, który jest mniej inwazyjny dla kota, bo nacięcie jest mniejsze. Jednak z drugiej strony przy klasycznym nacięciu w razie komplikacji lekarz ma od razu lepszy dostęp do reszty narządów. Co do kubraka, o którym wspomniałam wcześniej przy cięciu bocznym zazwyczaj nie jest konieczny, bo kotki się niezbyt interesują tym miejscem, zresztą rana jest mniejsza, jednak przy klasycznym zaleca się noszenie kubraka do zdjęcia szwów, ponieważ kotki lubią ją wylizywać czy drapać i prowadzić to może do zakażeń. Odbiór kotki jest po kilku godzinach, zależy to oczywiście od tego kiedy chirurg zamierza je przeprowadzić. Jest to zazwyczaj około 5 godzin.

Bardzo ważne jest to, żeby odbierać kota od weterynarza kiedy jest wybudzony z narkozy – my nie jesteśmy w stanie ocenić podczas wybudzania czy wszystko jest w porządku, poza tym w razie nieprawidłowości lekarz może od razu działać.

Kiedy zostawiłam Lolę w lecznicy bardzo się bałam, wiedziałam że to dla jej dobre, ale to jednak operacja pod narkozą i wiele rzeczy może się zdarzyć. 4 godziny oczekiwania były dla mnie bardzo nerwowe. Kiedy weszłam do gabinetu i ją zobaczyłam – na samo wspomnienie tego napłynęły mi właśnie łzy do oczu, to był jeden z najgorszych momentów mojego życia. Była wybudzona, ale narkoza wciąż działała na jej organizm. Wyglądała strasznie, jakby miała za chwilę odejść. Nie była w stanie się ruszać, a wyraz jej pyszczka był dla mnie przerażający, taki nieobecny, jakby nie była świadoma. To był jedyny moment, w którym żałowałam, że zdecydowałam się na kastrację. 

Opieka przez pierwszą dobę po zabiegu nie różni się zbytnio, a więc nie ma podziału na płeć. Przede wszystkim trzymamy się zasady 4C: ciepło, cicho, czysto, ciemno. Kot może nie być w stanie chodzić do kuwety i będzie robił pod siebie, musimy dbać o to aby cały czas miał jednak czysto, aby nie zabrudzić rany i nie doprowadzić do zakażenia. Możemy także przygotować ciepłe, ciemne miejsce na ziemi – aby np. kotka po narkozie nie spadła z wysokości. Poza tym znów mamy ograniczenie jeśli chodzi o głodówkę, tak aby w przypadku kotek wszystko wewnątrz mogło spokojnie „powrócić” do normalności.

Kiedy wróciłyśmy do domu dalej byłam przerażona. Lola usilnie próbowała chodzić, ale nie była w stanie, bo miała nogi jak z waty. Leżała na łóżku zatem cały czas byłam przy niej i pilnowałam aby nie spadła. Sama nie spałam prawie dwie doby, aby cały czas przy niej czuwać.

11721378_1026534217357732_1016918929_n

Jeżeli chodzi o samce, to najczęściej w pierwszej dobie po zabiegu dochodzą już do siebie i funkcjonują normalnie. Po kilku dniach nie ma już śladu, no oprócz wygolonego miejsca.

U kotek jest to nieco bardziej skomplikowane. Mamy szwy na które musimy uważać, kubrak jest przy tym bardzo pomocny. Nie możemy dopuścić do tego, aby kotka je rozlizywała czy gryzła. Co więcej musimy ograniczyć, a najlepiej byłoby w ogóle nie dopuścić do skakania przez kotkę. Dla właścicieli kotów brzmi to nieco abstrakcyjne, jednak musimy chociaż przez 48 godzin po zabiegu bardzo tego pilnować. Kotka skacząc może nabawić się przepukliny, co wydłuży czas rekonwalescencji.

11694239_1026534220691065_1088317748_n

Po kilku godzinach od zabiegu Loli przeszły wszystkie rzeczy, które były związane z narkozą. Była oczywiście jeszcze jakiś czas osowiała, dużo spała przez pierwsze dwie doby. Jeżeli chodzi o potrzeby fizjologicznie, to dzielnie wstrzymała siku aż była w lepszym stanie i sama doszła do kuwety. Co do jedzenia, to na okres całej rekonwalescencji obraziła się zupełnie na suchą karmę i jadła jedynie mokrą, co gorsza upatrzyła sobie jedynie filetówki, które nie są dobrze zbilansowane, ale zależało mi aby w ogóle jadła. Półtora tygodnia od zabiegu jedzenie wróciło do normy. Zaleca się aby chociaż przez pierwszy dzień po zabiegu dawać mokrą karmę, bo jest ona mniej podrażniająca dla układu pokarmowego, jednak nie jest to konieczne. Po dwóch dniach mieliśmy wizytę kontrolną na której został sprawdzony jej stan zdrowia i to czy szwy goją się dobrze. Nie dostała żadnych dodatkowych leków. Było mi przykro patrzeć jak ją boli, ale było to także dla jej dobra, ponieważ odczuwając ból nie była zbyt aktywna, co mogłoby doprowadzić do komplikacji przy szwach. Kolejna wizyta odbyła się po 10 dniach od kastracji i było to zdjęcie szwów. Około 7 dni od zabiegu Lola wydawała się już całkiem zdrowa, a po zdjęciu szwów jedynym wspomnieniem po kastracji był wygolony brzuch. Mniej więcej po miesiącu futro odrosło, a nam pozostał brak zmartwień o choroby układu rozrodczego i niechcianą ciążę.

11733445_1026534877357666_1361903333_n

Mam nadzieję, że udało mi się komuś usystematyzować wiedzę w tym zakresie, a kogoś może nawet przekonać do tego, że kastracja jest konieczna we wszystkich przypadkach oprócz kotów hodowlanych, które mają przeznaczenie do rozrodu.

11714491_1026534224024398_1462206954_n

Orzechowska

Kastracja kotów – jak, po co i dlaczego

2 uwagi do wpisu “Kastracja kotów – jak, po co i dlaczego

  1. Mikolaj pisze:

    „to ona nigdy nie będzie tęsknić za czymś i nie będzie jej brakować czegoś czego nie doświadczyła, zatem pomijając wszystkie inne powody braku potomstwa jest także dobre dla jej zdrowia psychicznego.”

    Skąd takie dane? Jasne, że nie jestem specem od kociej psychiki, ale… To jest kosmiczne stwierdzenie. Chcesz powiedzieć, że zwierzęta nie mają instynktu macierzyńskiego? Aż mnie kusi, żeby w przyszłości przeprowadzić badania z udziałem kotki, która nigdy nie miała potomstwa podstawiając jej młode kociątka i zobaczyć czy będzie wiedziała co i jak – jeśli tak to całe życie miała instynkt macierzyński, czyli mogło jej tego brakować (trochę jak z ludźmi którzy nie mają swoich dzieci?).

    Polubienie

    1. Panie Mikołaju moje słowa popierają koci behawioryści.
      Zacznę od tego, że ludzie i koty mają zupełnie inny instynkt macierzyński. Polega on na czymś innym. Również Pana eksperyment nie byłby miarodajny, ponieważ koci instynkt macierzyński polega na właśnie opiece nad małymi. Co za tym idzie nie ma kociaków – nie ma instynktu.

      Polubienie

Dodaj komentarz