Pierwsza w Polsce kocia kawiarnia powstała niedawno w Krakowie. Została ona założona dzięki zbiórce pieniędzy na portalu PolakPotrafi, tak więc już sporo przed otwarciem w Internecie trwała kapania. Losy kociarni śledziłam z mieszanymi uczuciami od samego początku. Moje zdanie na jej temat utwierdziło się dopiero po wizycie w tym miejscu.
Plan był piękny
Kocia kawiarnia w Krakowie miała być bezpiecznym domem dla 3 kotów właścicielki i przystankiem dla kilku do adopcji. Miejsce to miało być stworzone przede wszystkim dla kotów, to one miały być tam podmiotem, a ich dobro miało być przedkładane nad wszystko inne.
Miało być a jak jest?
Nie ukrywam, że nie przepadam za rozwydrzonymi dziećmi, a jeszcze bardziej za ich rodzicami, którzy nie grzeszą rozumem. Miałam nadzieję, że rezerwując miejsce na dość mocno popołudniową godzinę ich tam nie spotkam, bo wiedziałam że szlag mnie może trafić. Poprowadzę Was jednak przez moją wizytę chronologicznie. Przy wejściu do kociarni znajduje się bar – byłam ze współtowarzyszem i jeśli chodzi o herbatę i kawę jakość i cena były ok. Gdy przybyliśmy około godziny 18:30 nie było zbyt dużo ludzi, tak więc zostaliśmy szybko obsłużeni, a panie były bardzo miłe.
Przez podwójne zabezpieczone drzwi na których wisi regulamin wchodzi się do pierwszej sali, która jest dostępna bez rezerwacji – co do wystroju, to drapaki i budki dla kotów świetne, jednak dobór mebli i ich ustawienie fatalne – osoby tam siedzące wydawały się być bardzo skrępowane.
Idąc do drugiej sali mija się drzwi do pomieszczenia wyłącznie dla personelu i kotów – mają tam kuwety, jedzenie oraz mogą się schować jeśli nie mają ochoty na przebywanie z gośćmi. Druga sala, czyli ta w której obowiązują rezerwacje jest zaaranżowana nieco lepiej, wszystko jest bardziej spójne i dość komfortowe. Kiedy weszliśmy na oknie spały 4 koty – wszystkie okna oczywiście osiatkowane. Usiedliśmy na antresoli i zaczęłam obserwować.
Ludzie w naszej sali zachowywali się w miarę kulturalnie, nie nagabywali kotów, czekali aż one same do nich przyjdą, do czasu… Do czasu aż weszła na oko około 8 letnia dziewczynka. Na początku obudziła jednego kota, w międzyczasie 2 uciekły z okna, ten jednak był wytrwały i dawał się głaskać – momentami nazbyt energicznie, po czym dziewczynka zaczęła mieć do niego pretensje „Dlaczego nie mruczysz?” i przerzuciła się na wręcz szarpanie kota, który spał – kiciuś ten odkąd weszliśmy nie wyglądał mi na szczęśliwego, leżał schowany za innymi kotami i kwiatkiem. Reakcja rodziców? Żadna. Reakcja personelu? Zerowa. Personel miał pilnować przestrzegania regulaminu, jednak podczas mojego półtoragodzinnego pobytu nikt nie został upomniany.
Przed jak i po mojej wizycie odbyłam trochę rozmów z innymi kociarzami, a także poczytałam opinie ludzi na temat kociej kawiarni oraz kilka artykułów.
Co do opinii „zwykłych ludzi”, to są one porażające. Ludzie narzekają, że jest za mało kotów, że nie chcą się miziać, że przyszli tam aby pobawić się z kotami, a one nie miały na to ochoty. Ubolewają nad brakiem kotów rasowych oraz krytykują wystrój. Po prostu koty w ich opinii są tam towarem, za który niejako płacą i chcą od niego posłuszeństwa i bycia na każde zawołanie.
Jeżeli chodzi o artykuły, to po prostu mi opada wszystko. Prosty, fajny temat, przecież kto nie chce poczytać o kotkach? To pojadę tam jako dziennikarz, pogłaszczę koty, porozmawiam z właścicielką, potem napiszę laurkę, która będzie reklamą dla tego miejsca i wszyscy będą szczęśliwi. Właśnie wszyscy? A koty? Czy któryś dziennikarz wpadł na to aby porozmawiać z kocim behawiorystą? Ach, przepraszam zapomniałam, przecież nawet nie wiedzą o istnieniu takich osób, przecież jak właścicielka mówi, że to miejsce jest super dla kotów to tak jest, bo kto by w dzisiejszych czasach sprawdzał swoje informacje u różnych źródeł? Artykuł trzeba napisać szybko, żeby zając się kolejnym, aby dostać kasę za następne wierszówki. Wgłębienie się w koci temat? No przecież koty, to koty, są do głaskania, zabawy, a tu jeszcze deklarują, że mają super warunki i są pod opieką weterynarza i behawiorysty (żaden nie przyznaje się do sprawowania nadzoru nad tym miejscem). Sprawdził to ktoś? Naprawdę po kilku darowałam sobie czytanie kolejnych, bo moje ciśnienie by tego nie wytrzymało.
Kociarze (Ci prawdziwi, dla których dobro kota jest najważniejsze, którzy nie karmią swoich pociech marketówkami i nie wypuszczają ich samopas) po wizycie w tym miejscu opowiadają przerażające dla mnie historie. Wynika z nich, że większość rodziców traktuje to miejsce jako plac zabaw. Przychodzą aby sobie pogadać w spokoju, a kiedy dziecko czegoś chce mówią „tam masz kota, idź się z nim pobaw”. Personel nie zwraca uwagi na łamanie regulaminu oraz dręczenie kotów – liczy się aby klient zostawił kasę na barze.
Niestety, ale mówię stanowcze NIE temu miejscu. Zapowiadało się pięknie i miała to być przystań, dom tymczasowy dla kotów poszukujących kochającego dwunoga. Tak się nie stało i w obecnej formie to miejsce nie ma prawa istnieć. Ludzie, którzy tam przychodzą nie są edukowani co do prawidłowego zachowania przy kotach, a dzieci traktują je jako pluszaki. A może to byłaby dobra alternatywa? Zamiast prawdziwych kotów wstawić tam pluszowe, a dochodami wspierać jakąś fundację lub dom tymczasowy? Wiem, że tysiące kotów w Polsce żyje w o wiele gorszych warunkach, jednak powinniśmy promować te jak najlepsze, prawidłowe działania na rzecz zwierząt. W obecnej formie kociarnia jest biznesem zarabiającym na kotach, które 11 godzin dziennie muszą znosić dziesiątki ludzi pragnących choć przez chwilę je pogłaskać, pobawić się czy zrobić sobie z nimi zdjęcie. Większość z nich pewnie myśli „przecież jak go wezmę na chwilę na ręce to nic mu się nie stanie”, tylko co jeśli z takim zamiarem przyjdzie chociażby 20 osób każdego dnia, a ten kot nie lubi być podnoszony? Weźcie to wszystko pod rozwagę zanim podejmiecie decyzje o odwiedzeniu kociarni.
Orzechowska